Wersja Archiwalna

Ostatni bastion cz.5

- Daleko jeszcze?
- Dotrzemy przed zmierzchem. A teraz ucisz się.
Hured, wraz z nowym towarzyszem, wędrował skrajem lasu. Mgła nieco zrzedła, ustępując powoli miejsca mrokowi nocy. Z południa nadciągały czarne chmury. Nim jednak wędrówka się skończyła, niebo było granatowe, a księżyc niknął gdzieś za wzgórzami.
- Dotarliśmy. Możesz odpocząć. - rzekł nieprzyjemnym głosem. - Lepiej, żebyś do rana wypoczął, bo czeka nas długa podróż. - dodał i zniknął w gąszczu. Zaraz za nim udał się jego niedźwiedź.
- Cudownie - zironizował Hured i legł na białym kamieniu, wpatrując się w niebo. Po dłuższej chwili wstał, aby poszukać wygodniejszego miejsca na nocleg. Obchód bliskiej okolicy pozwolił barbarzyńcy stwierdzić, iż znajduje się w środku starych ruin, które zagarniała już przyroda. Ich rozmiar odpowiadał jedynie wieży strażniczej jakiegoś pradawnego królestwa. Trawa była tutaj obfita, o czystej zielonej barwie, ziemia zaś ciepła i miękka.
- Bywało gorzej - powiedział do siebie kładąc się pod wielkim głazem. Wciąż nie potrafił ułożyć wszystkich myśli dzisiejszego dnia. Zachowanie demona było. co najmniej, dziwne. Przecież sam nie poprowadzi jego ludzi do walki. Oni nawet o nim nie wiedzą! Udali się pewnie na Almir Had, choć po tym wszystkim ciężko było to ustalić. Demony bywają przebiegłe. - Dziwaka ani śladu... Może myśli, że będę za nim biegł, jak przynożny zwierz, jak ten jego niedźwiedź? Jeśli tak, to się myli! Nie potrzebuję żadnego przewodnika, pomagiera. Gdybym tylko miał...
Monolog przerwał mu trzask gałęzi. Hured zerwał się na równe nogi, jednocześnie wykonując ruch, pozwalający wydobyć topór zza pasa. Jednak nie miał przy sobie żadnego oręża! Może wraca ten leśny człowiek? - przeszło mu przez myśl. - Albo ten jego zwierz. Chociaż... - zrozumiał swój błąd. Ani niedźwiedź, ani człowiek lasu, nie pozwoliłyby aby pod nimi pękła gałąź. Od samego początku podróży oboje poruszali się bezszelestnie. Więc któż to może być?!
Hured stał wpatrzony w miejsce skąd doszedł go trzask. Nie wiedział jakiej bestii może się spodziewać, jednak był gotów na wszystko. Tak mu się wydawało.
- Przestraszyłeś się? - usłyszał głos z innej strony. - Ty? Wielki dowódca? Zabawne!
Zza kamienia wyłonił się towarzysz barbarzyńcy. Najwidoczniej i on postanowił zadrwić z bezbronnego człowieka. - Spójrz jeszcze raz, może dojrzysz to, czego tak się bałeś. - zaśmiał się cicho i wskazał palcem kierunek, skąd dochodziły dźwięki. Hured przymrużył czy... Tak, było tam coś. Jak dotąd widział tylko cień, bezkształtną plamę, na pozór nieruchomą.
- Widzisz? - zapytał, podchodząc do wpatrzonego w mrok. - Straszne, nieprawdaż?
Nic nie odpowiedział. Jednak w duszy poprzysiągł zemstę wszystkim, którzy splamili jego honor i dumę! Wszystkim! Potrzebował tylko jednego przedmiotu. Rzeczy, na pozór niegroźnej, jednak mającej w sobie wielką moc. Rzeczy, której szuka już dwa lata. Ostatni tropy prowadziły do dworku w dolinie, między wzgórzami. Potem wiodły go Almir Had... Teraz jednak cel ten stawał się coraz bardziej nieosiągalny. Kiedy dowódca znów skupił się na bezkształtnym cieniu dostrzegł, że niczego tam nie ma. Za to dzikus uśmiecha się pod nosem.
- Kim jesteś?!
- Historia mego życia to opowieść na kilka długich wieczorów. A my nie mamy tyle czasu - Odpowiedział mu spokojnie. Gniew barbarzyńcy nie robił na nim wielkiego wrażenia. - Wiedz, że imię moje niegdyś brzmiało Maltan i tak możesz się do mnie zwracać, jeśli musisz. - Hured, pomimo ciemności, dojrzał znamię na skroni kompana. Jednak trwało to tak krótką chwilę, że nie zdołał go zapamiętać na tyle dobrze, aby przywołać jego obraz. - Wystarczy. Teraz idź spać, jutro czeka cię długa wędrówka.
Hured położył się tam, gdzie wcześniej. Rozmyślał. Szybko jednak zmorzył go sen...

* * *

Powoli szli główną ulicą miasta. Po obu stronach pięły się piękne kamienice, smukłe i zdobione motywem winorośli. Droga była wybrukowana i równa. Przechodniów było sporo. Artvin spojrzał na towarzyszy; sprawiali wrażenie, jakby byli w domu. Nic dziwnego... W okół tylko elfy. Zmęczone nogi dały w końcu o sobie znać.
- Muszę odpocząć. - wyszeptał tak cicho, że ciężko było go dosłyszeć stojąc tuż obok. Zarówno Elsina jak i Loar usłyszeli doskonale. Kiedy tylko doszli do rynku, skręcili w nieco mniej atrakcyjną uliczkę. Od samego jej początku słychać było dzikie śmiechy, smród mieszanki alkoholi i wiele innych nieprzyjemnych doznań. Ze zmęczenia, Artvin nie miał nawet sił protestować. Chciał się po prostu przespać. Nawet na słomie, byleby tylko odpocząć.
Po lewej stronie wisiał szyld przedstawiający dwa kufle piwa. To musiała być gospoda. Jej drewniane drzwi były już kilkukrotnie naprawiane niewprawioną ręką. Każdy ruch po zawiasie sprawiał wrażenie, że runą na ziemię z wielkim hukiem. Za nimi znajdowała się izba z kilkoma małymi stolikami, obstawionymi taboretami. Dym, zapach alkoholu i potu przyprawiały o odruchy wymiotne. Artvin został przy drzwiach, zaś para elfów, nałożywszy uprzednio kaptury, wślizgnęła się do środka i zaczęła rozmawiać z gospodarzem. Po kilku chwilach wrócili po swego towarzysza, aby zaprowadzić go na górę, po stromych, drewnianych schodach. Skierowali się na koniec wąskiego korytarza, który rozdzielał się na dwa kolejne. Skręcili w prawy, aby pokonać jeszcze jedną parę drzwi. Te jednak były nowe, nie zniszczone. Za nimi znajdowały się cztery pokoje, trzy po prawej i jeden po lewej stronie przedpokoju.
- To karczma mojego znajomego - oznajmił Loar. - W dodatku jedna z tańszych. Dał mi niewielką zniżkę na ten apartament. Najlepszy w całej gospodzie. - powiedział z dumą i zrobił kilak kroków naprzód. - Tutaj są nasze pokoje, a tutaj wejście do kuchni, a dalej do łazienki.
Nim skończył mówić, Artvin wślizgnął się do pierwszego pokoju i legł na łożu. Było miękkie, królewskie niemalże. W mgnieniu oka zasnął, nie zdejmując ubrania, ani nawet butów. Elsina podziwiała widok zasypiającego miasta przez okno. Z ulic znikali przechodnie, karczmy się wypełniały, aby świętować kolejny, zakończony dzień, nocne warty i patrole udawały się do pracy. Na prawie wszystkich ulicach pojawili się zbrojni. Elfka wiedziała, że ludzie z równiny nie są tutaj mile widziani. Dlatego wybrali taką oberżę. A tania wcale nie była.
- Obawiasz się? - spytał Loar stojący w drzwiach. - Że go znajdą...
- Tak - odparła szeptem. - Skąd pewność, że to on, że warto ryzykować tak wiele?
- Nigdy nie ma pewności. Jednak wszystko się zgadza, każde słowo...
- Jesteś pewien? - przerwała mu. Jej ton był teraz pełen przejęcia i nadziei.
- Tak. Dobrze pamiętam te słowa. - odpowidział tak, jakby chciał ją uspokoić. - A teraz odpocznij. Jutro będzie ciężki dzień.
- Racja...

* * *

Słońce zachodziło, oblewając niebo krwawą poświatą. Wioska usytuowana w puszczy, porastającej brzegi Cevr, powoli cichła. Wszyscy spożywali wieczerzę lub szykowali się do snu.
- Nie powinniśmy wzbudzać ich podejrzeń... - zasugerował jeden z wartowników.
Oddział barbarzyńców nieco się skurczył. Dwóch zdezerterowało zaraz po zniknięciu Hureda, jeden zginął na skutek ran odniesionych w bójce, jeszcze jeden został zamordowany w tajemniczych okolicznościach. Morale podupadły, sytuacja była napięta.
- Gadasz, jakbyś ty tutaj dowodził! - skarcił go. Sam również odczuwał brak dowódcy i cały ten nieład zaczynał go denerwować. - Nie uważasz, że ten drwal to już jest zwrócenie na siebie uwagi?
- Tak, wiem! Nie przypominaj mi. Ale co zamierzasz?
- Nie jedliśmy od dwóch dni. Jak długo jeszcze wytrzymamy, hę? Ludzie albo się rozejdą, albo pomrą!
- Chcesz złupić wieś? Jesteśmy na ziemiach elfów!
- To co? Do Al... do ich miasta są dwie mile. Gardh i Urij pilnują drogi. Jak ktoś się tam pojawi to domyślasz się co zrobią. Poza tym, nie wygląda na to, aby ktoś tu miał konia... - podrapał się po brodzie. Na jego twarzy pojawił się wyjątkowo cwany uśmiech, a w oczach żądza.
- A jeśli ktoś nam umknie? Idąc na piechotę nie wzbudzi naszych podejrzeń...
- Głupiś! Nim doszedłby gdziekolwiek zginąłby z głodu albo wycięczenia. W dodatku nas dawno by tu nie było!
- O ile w ogóle bylibyśmy gdziekolwiek...
- Nie mrucz do siebie pod nosem, tylko idź pobudzić wszystkich. Jedna pochodnia na trójkę i niech nie biorą toporów, miecze będą lepsze.
- Taa... - mruknął w odpowiedzi i udał się w stronę obozu.
Ognisko ciągle płonęło, obłożone z każdej strony stertą kory i chrustu, aby nie wzbudzało zbyt wielkich podejrzeń. Wokół znajdowały się "łoża", w których spali barbarzyńcy. Othin podchodził do każdego i kopał go aby ten wstał. Po dłuższej chwili wszyscy stali w szeregu.
- Wykonałeś moje polecenia, Othin? - zapytał stojącego przed szeregiem.
- Oczywiście. Jest jednak jedno ale...
- Mów. - ponaglił go. Noc już nastała, głęboka i ciemna. Wymarzona pora na zaatakowanie wioski.
- Ciało drwala... Zniknęło - wykrztusił z siebie, jakby obawiając się czegoś.
- Co?! Jak mogło tak po prostu zniknąć?!
- Nikt nie trzymał warty. Mógł porwać je jakiś zwierz.
- Kto miał - specjalnie zaakcentował to słowo - trzymać teraz wartę.
Z szeregu został wypchnięty jeden z wojowników. Wyglądał młodo, młodziej niż inni. Głowę chował głęboko w futrzanym kołnierzu, a wzrok wbił w ziemię.
Othin westchnął głęboko. Ygor miał jednak inne zamiary. Podszedł do delikwenta i zaczął przemowę.
- Jesteśmy elitarną jednostką, mam rację? - wszyscy w szeregu przytaknęli po czym spojrzeli po sobie. - Tak. Mamy ściśle określony cel i, co by się nie działo, mamy go wykonywać. Aby jednak zadanie ukończyć z możliwie najmniejszymi stratami, trzeba wykonywać rozkazy dowódców i, co najważniejsze, przestrzegać najprostszych zasad, jakie obowiązują na terenie nieprzyjaciela. Wytłumacz mi więc łaskawie, co cię, do cholery, skłoniło do opuszczenia posterunku?!
Jego głos stłumiły liście. Jednak tutaj, w obozie, zagrzmiał on niczym letni grzmot. Nie mogąc doczekać się odpowiedzi Ygor postanowił ukarać młodzieńca. Wyrwał z jego pochwy zdobiony kością i brązem, sztylet i zanurzył go w jego klatce. Othin wzdrygnął się i westchnął. Widział, że Ygor przebił nie serce, a płuco chłopaka, skazując go tym samym na długie męki.
- Zabierzcie go z moich oczu i pod żadnym pozorem nie pomagajcie mu. Wykonać!
Othin spakował swoje rzeczy, które spoczywały spokojnie na jego posłaniu. W obozie zapanowało poruszenie. Długie chwile minęły nim zgasło ognisko, a oddział ruszył w stronę wioski.
- Doskonale - zaśmiał się Wrex przyglądając się zajściu z nieco innej perspektywy. U jego stóp leżało ciało młodego człowieka z wioski. Gdy zaczął wschodzić księżyc, konkurując z ognistą łuną płonącej wioski, demon rozpoczął swój mroczny rytuał.