Wersja Archiwalna

Tryptyk

CZ I Mistrz Po pustych ulicach miasta otaczającego zamek hulał chłodny wczesnowiosenny wiatr. Wjeżdżającą przez bramę karetę przywitały zamknięte okiennice i nienaturalny spokój. Prymitywne domy mieszczan i te bogatsze - kupieckie w ciszy przycupnięte na coś czekały. Pasażer zaprzęgu odsłonił czarną zasłonę oddzielającą go od miejskiej rzeczywistości. Spojrzał na bezchmurne niebo. Część słońca przysłonięta była przez ciemny okrągły kształt. Ciężko opadł na siedzenie. Zamknął powieki i z zrezygnowaniem opuścił głowę. Pojazd szybko zbliżał się do zamkowej bramy. Na placu obok ponurej szubienicy zebrał się już równie ponury tłum wpatrujący się z przejęciem w niebo. Przewodził nim dziwny karzeł w szpiczastej czapie mamroczący zupełnie niezrozumiałe dla zdrowego przy zmysłach człowieka. - Jesteśmy zgubieni! - krzyknął ktoś z tłumu. - Bóg odwrócił od nas twarz. - Biada! - Już po nas. Kareta zatrzymała się przed tłumem, który nic sobie nie robił z pojazdu. Ze środka wyszedł wysoki młody mężczyzna. Podbiegł do niego jeden ze strażników. - Mistrzu! - zawołał. - Król cię wzywa. - Już idę. - odrzekł młody mężczyzna. - Prowadź. Strażnik zaczął przedzierać się przez tłum, torując drogę przyjezdnemu. Po serii przekleństw, kilku silnych ciosów wymierzonych w co oporniejszego gapia mężczyźni dotarli do niewielkiej furtki w murze. - Tędy będzie szybciej. Szli przez jakiś czas w ciszy, wrzawa na zewnątrz stawała się coraz odleglejsza. - Mistrzu, niech mi pan powie co się stało ze słońcem? - spytał się strażnik z ukrytą obawą w głosie. - Nie msza się czego obawiać dobry człowieku - to całkowicie normalna rzecz - ot jak czasami wczesna wiosna, albo to że księżyc zmienia swój kształt. Strażnik odwrócił się na moment w stronę młodzieńca popatrzył n niego podejrzliwie. - Ale czy to koniec świata? Mistrz cicho westchnął. - Jeśli nadal na świecie będzie taka ciemnota to pewnie już niedługo - mruknął do siebie i dodał głośniej. - Na pewno kiedyś będzie ale jeszcze nie dziś.

W wielkiej sali tronowej, na podniesieniu stał tron, na którym siedział słusznych rozmiarów król. Wnętrze rozświetlone było niezwykle dużą ilością pochodni, lichtarzy, świeczników i czymkolwiek co zdołano przynieść na prędce. Na podłodze na której rozścielane były przeróżne wytworne dywany walały się puste butelki i dzbany nadając wnętrzu nieprzyjemny kwaśny zapach. Władca otoczony był tłumkiem sług, doradców, pochlebców i innych niezbędnych monarsze ludzi. Wszyscy wydawali się być czymś podekscytowani - no może z wyjątkiem błazna, któremu niezwykłe wydarzenie odebrało kawałek ciężkiego chleba. Król na widok Mistrza zarwał się z tronu i szybkim krokiem podszedł do niego, a w ślad za władcą podążyła cała świta. Przybycie Mistrza zainteresowało nawet trefnisia, który zerwał się ze swojego miejsca obok tronu. - Mów Mistrzu czy to nasz koniec. - spytał król nie owijając w bawełnę. - Mów Mistrzu czy to mój koniec - powtórzył błazen, który zatrzymał się w bezpiecznej odległości od króla. - Nie panie - odpowiedział Mistrz spokojnym głosem - To, dlaczego Bóg znika. - na monarszej twarzy wyraźnie malowało się przerażenie - To, dlaczego bób znika - zająknął się błazen - To jeszcze nie czas Apokalipsy, Bóg udaje się na spoczynek i wróci z godzinę. - Za gadzinę, za gadzinę - zaczął powtarzać w kółko błazen - A pójdziesz ty mi stąd kundlu, bo cię każę o głowę skrócić. - krzyknął zdenerwowany król mający za nic trefnisi immunitet. - Aj, aj, o głowę, za głowę się złapię i czmychnę stąd bracie - odpowiedział trefniś, po czym zrobił salto w tył i zniknął gdzie w kącie sali. - Jesteś pewny Mistrzu - powiedział sceptycznie król. - Nasz Wielki Kapłan powiedział, że to koniec świata. - Tak panie, ale układ gwiazd potwierdza moją teorię, dzisiaj ułożyłem horoskop dla królewskiej mości, w którym wyraźnie było powiedziane, że koniec nastąpi dopiero wtedy, gdy Król powije syna -przez twarz młodego mężczyzny przemknął ledwie dostrzegalny cień. - Zdjąłeś mi kamień z serca Mistrzu - odrzekł z nieukrywaną radością król. - Każę cię ozłocić, mów, czego pragniesz, a wszystko jest Twoje, no może z wyjątkiem mej korony. - Ależ królu, królewska wdzięczność to wszystko czegóż mógłbym pragnąć, dziękuję Waszej królewskiej mości. - Twoje zasługi dla korony nigdy nie będą zapomniane, Mistrzu.

Mistrz wyszedł na dziedziniec. Słońce już do połowy skryło się za księżycem. Wśród przerażonych ludzi krążyli niczym kruki odziani w czarne szaty mężczyźni. - Oddajcie swoje dobra - krzyczał jeden z nich. - A wszystkie wasze grzechy będą wam odpuszczone! Na Boga, Zbawcie swe dusze! Młody mężczyzna z zaciśniętymi zębami szedł w stronę karety. Jeden z kapłanów podszedł do niego. - Panie nadszedł koniec świata - zbaw swą duszę. - Odejdź padlinożerco - warknął. - Oboje wiemy że to bzdury. Mężczyzna speszony szybko się od niego odsunął. Mistrz wsiadł do karety. - Szybko - odwieź mnie z powrotem - powiedział do woźnicy. Pojazd pomknął przez szare miejskie ulice.

Wiosna na dobre rozgościła się na świecie. Las przybrał szaty w przeróżnych odcieniach zieleni nakrapianej intensywnym fioletem dzwonków. Na jednej z polan stała samotna kamienna wieża otoczona wonnym kwieciem. Przed jej ciężkimi drewnianymi drzwiami stała młoda speszona osóbka. Długie jasne włosy mieniły się w promieniach wiosennego słońca. Dziewczyna ubrana była w białą, prostą sukienkę. W ręce trzymała wianek zrobiony z polnych kwiatów. Stała nieruchomo wpatrując się w mosiężną kołatkę. W Wierzy rozległo się ciche stukanie. - Proszę - powiedział Mistrz. W pomieszczeniu panowało niesamowita atmosfera, wywołana wszędobylskim kurzem oraz ogromnymi regałami wypełnionymi po brzegi wiekowymi woluminami wszelkich rozmiarów i koloru. Całości dopełniała ogromna księga leżąca na równie okazałym drewnianym podeście. To naprzeciwko niej siedział lekko przygarbiony Mistrz, zapamiętale coś w niej pisząc. Wyglądał na starszego niż był w rzeczywistości, miał dopiero trzydzieści lat, a już jego włosy przyprószone były pierwszymi oznakami siwizny. - Tak, sinus kąta padania, nie, nie to cosinus, muszę to sprawdzić z dziełem Ernesta z Tulna - mruczał do siebie mężczyzna. - Witaj Mistrzu - powiedziała cicho kobieta. Mężczyzna zaskoczony oderwał wzrok od książki i wpatrywał się w jasną postać stojącą na progu. Mrużył zaczerwienione oczy przyzwyczajając je do dziennego światła. - Ach, to ty Anno, witaj. - Chciałam się spytać czy nie wyszedłbyś ze mną na podwórze. - powiedziała szybko speszonym głosem. - Nie, jestem teraz bardzo zajęty - odrzekł sucho mężczyzna. - Ale jest wiosna, jest tak ciepło, a ty siedzisz cały czas w wieży - niemalże wykrzyknęła, po czym pośpiesznie dodała. - To znaczy ty panie. - To tylko pora roku, jedna z wielu. - Ale ptaki tak pięknie rozmawiają między sobą. - Ależ Anno, one nie rozmawiają, to tylko kilka dźwięków, nie mających nic wspólnego z rozmową. - Nie rozumiem, co mówisz, przecież jest tak pięknie, czy ty tego nie widzisz. Mistrz nic nie dopowiedział, spuścił wzrok udając nagłe zainteresowanie księgą. Anna wpatrywała się w niego. Jej serce zaczęło bić mocniej porażone naprzemiennymi falami gorąca i przeraźliwego chłodu. - Ja chciałam być z Tobą - powiedziała cicho Anna. - Nie mogę z Tobą wyjść na zewnątrz - powiedział z wolna Mistrz. - Mam ważną pracę. - Kocham cię, czy to się nie liczy - jej głos załamał się nagle. Mężczyzna znieruchomiał. "Dlaczego ta kobieta mówi, że mnie kocha, przecież nigdy nie okazywałem jej żadnych uczuć, nigdy nawet nie myślałem o niej jak o kimś bliskim" - pomyślał Mistrz - "Nie mogę być z drugim człowiekiem - to moja cena którą muszę ponosić codziennie, to cena wiedzy". Mistrz milczał. Anna wybiegła na zewnątrz. Mężczyzna wpatrywał się w księgę.

Mała dziewczynka stała oparta o pień starego dębu wpatrując się swoimi jasnymi oczkami w starą kamienną wieże mimo chłodnego jesiennego wiatru stała cierpliwie. Jej ciepły płaszczyk nasiąkł wieczorną mgłą. Drewniane drzwi otworzyły się z wewnątrz wybiegł chłopiec. Rozejrzał się dookoła - po czym podbiegł do drzewa. - Jesteś cała mokra! - krzyknął. - Nie musiałaś na mnie czekać. - Ale chciałam - odpowiedziała dziewczynka zmarzniętym głosem. - Poczekaj jeszcze chwile. Chłopiec biegiem rzucił się w stronę wierzy - podbiegł do niewielkiej przybudówki i po chwili biegł z powrotem z kilkoma kawałkami porąbanego drewna. Szybko rozstawił je na ziemi, wyjął krzesiwo. Pod starym dębem wesoło płonęło jasne ognisko rozświetlające szarówkę. Chłopiec usiadł koło zmarzniętej dziewczynki. Siedzieli w ciszy wpatrując się w płomienie. - Stary mistrz już zasnął - powiedział chłopiec. - Acha. - Nie chciałem wcześniej wychodzić - on jest bardzo samotny, a tyle mu zawdzięczam. - A co będzie jak umrze. - Wtedy zajmę jego miejsce. Dziewczynka skuliła nogi opierając bródkę na kolanach. W dziecięcym zamyśleniu wpatrywała się przed siebie. - Też będziesz sam? - spytała po chwili. - Mmmhyy - potwierdził chłopiec. - Nie zgadzam się na to - powiedziała dzielnie dziewczynka. - Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Zaskoczony chłopiec spojrzał w jej stronę, jej oczy małej istotki płonęły jasnym błękitne ogniki. - Dziękuję ci Aniu. Objął ją niezgrabnie ramieniem, przytulił do siebie. - No a teraz już zmykaj do domu bo rodzice będą się niepokoić - a o mnie się nie martw jakoś dam sobie radę. Dzieci pożegnały się, chłopiec wśliznął się cicho do starej wierzy. Ania stała chwilę wpatrzona w posępną kamienną wieżę. Z zaciśniętymi pięściami wyszeptała cicho. - Nie pozwolę na to, mój ... - zapomniane imię którego tak naprawdę nigdy nie było, porwał chłodny jesienny wiatr unosząc je ponad wierzchołkami zielonych drzew.

Na zewnątrz panowała już noc. Mistrz leżał na łóżku i wpatrywał się w sufit. Tysiące myśli, uczuć targało sercem mężczyzny. Był tym faktem niezwykle zdziwiony - już dawno nie pozwalał sobie na emocje, odrzuciwszy je jako zbyt mało wartościowe - niemożność poprawnego ich opisania czy zdefiniowania zawsze go drażniła. A teraz, czół że jego serce bije mocniej niczym słowik uwięziony w klatce próbuje się wyrwać z sideł rozumu. - Mistrzu, Mistrzu - rozległo się wołanie z podwórza. Mężczyzna z wolna podszedł do drzwi i otworzył je. Zobaczył w słabej poświacie wydobywającej się z domu, młodego chłopca. - Janek, dlaczego tak krzyczysz. - Mistrzu tragedia, jakaś młoda dziewczyna... Gdy mężczyzna wyszedł z wieży zobaczył poświatę w lesie. Szli obaj wśród czarnych konarów otaczających ich drzew. Gdy weszli na niewielką polanę, zobaczyli tłum ludzi z pochodniami, otaczających rozłożysty dąb. - Zróbcie przejście, Mistrz przyszedł - powiedział ktoś z tłumu. - Tak to mądry człowiek, on nam pomoże - odpowiedział inny. Pod drzewem leżała Anna. Wydawało się, że pogrążona jest w spokojnym śnie, ręce miała ułożone wzdłuż ciała. Mistrz stanął nieruchomo, zobaczył leżący obok dziewczyny nóż i nacięcia na jej nadgarstkach. Nagle mężczyzna przypomniał sobie widok jasnych, niebieskich płomieni małej dziewczynki. - Nie żyje - powiedział oschle Mistrz. - Możecie ją pochować. Mężczyzna szybko odwrócił się od martwej dziewczyny, i odszedł w ciemność. Rzucił się w ślepą gonitwę wśród drzew. Niemalże na oślep chłostany gałęziami biegł przed siebie ścigany oskarżycielskim wzrokiem młodych jasnych oczu. Tej nocy jego dusza wypłakała wszystkie swoje łzy.

O ile może zmienić się świat w ciągu dwudziestu lat? Przeminie kilkadziesiąt pokoleń różnobarwnych motyli, drzewo urośnie o kilka centymetrów, kamień nie zmieni się wcale. A człowiek - ciało może zmienić się nie do poznania, ale czy również dusza i jego marzenia? Mistrz trwał - tak to najlepsze słowo określające jego przemianę - z trzydziestoletniego mężczyzny zamienił się w przygarbionego starca. Jego oczy przybrały barwę porannej mgły, ręce pokryła pajęczyna zmarszczek, włosy zmieniły się w śnieżnobiałą czuprynę. Lecz ta jedyna iskra w nim samym tliła się nadal mocno, nadając jego życiu cel. Mistrz siedział przed ciężkim woluminem, studiując każde jego słowo - które przeczytane było sto razy. Nie liczył się dla niego wynik, który stał się sztuką dla sztuki. Mistrz zapomniał o ludziach, stali się oni jedynie liczbami w jego księgach. Liczyła się tylko praca. Dzięki której mógł zapomnieć o Niej. I prawie mu się to udawało. Mieszkał z nim jego sługa, który został z Mistrzem nie dla pieniędzy, a dlatego że było mu go szkoda. Jan, bo tak miał na imię widział wyraz oczu Mistrza, gdy ten zobaczył martwą Annę, i ujrzał w nich ogromny żal. Wielokrotnie powtarzał ludziom "Mój pan nie jest zły, ale nie ma już nikogo bliskiego, nie mogę go zostawić samego... Panie daj mu szczęście". - Mistrzu, przepraszam, że ci przeszkadzam - powiedział mężczyzna, stojący już od jakiegoś czasu w drzwiach. - Nie Janie, nie przeszkadzasz mi - odpowiedział ochrypłym głosem starzec. - Przyszedłeś po pieniądze, czyż nie tak? - Tak panie, pora uzupełnić zapasy, spiżarnia świeci pustkami. - Dobrze, weź te trzy złote dukaty. - Panie przydałoby się kupić oliwy i naoliwić starą furtkę, tę od wielkiego dębu, gdzie pochowana jest ta dziewczyna - Jan zająknął się przy ostatnim wyrazie. Twarz Mistrza pobladła. - Przepraszam Mistrzu. - Nic się nie stało, to stare dzieje. - Ile to teraz kosztuje oliwa? - Trzy sztuki srebra Mistrzu. - Taak - powiedział Mistrz i podszedł do kufra stojącego obok łóżka. Wyjął z niego niewielką sakiewkę i wysypał jej zawartość na swoją dłoń. - Kończą nam się pieniądze - powiedział do siebie Mistrz. - Oto trzy srebrniki. - Przepraszam, za moją śmiałość, ale co Mistrz studiuje. - Nic się nie stało, próbuje zmierzyć odległość między nami a Bogiem. -Ale jakże to? - Normalnie, przecież wszystko da się zmierzyć - Panie ależ to... świętokradztwo - powiedział z zażenowaniem Jan - Głupstwa gadasz, jeśli chcesz możesz zobaczyć, że nic tu niema oprócz liczb. - Nie mi prostemu człowiekowi o tym sądzić, przepraszam panie żem ci przeszkodził. - Tak, tak no idź już.

Zbliżał się już wieczór, na dworze siąpił deszcz, który nadawał całemu lasowi pastelowych barw. Jedynie z okna wieży wydobywał się delikatny blask lampy. Niewielkie rude zwierzątko znęcone zapowiedzią ciepła skoczyło na parapet. Jakież było jego rozczarowanie, gdy natknął się na niewidzialną przeszkodę. Wiewiórka ciekawie spojrzała przez okno. W pokoju, nad jedną ze swych ksiąg, siedział przygarbiony człowiek. "To zwierze musi być szczęśliwe"- pomyślała wiewiórka- "Żyje w cieple, nie moknie na deszczu, ach, dlaczego urodziłem się wiewiórką" Mistrz uniósł wzrok znad książki i spojrzał zdumiony na małe zwierzątko za szybą. "Kogo my tu mamy?" - zdziwił się człowiek - "Tak, taka wiewiórka musi być szczęśliwa. Umysł ma nieskażony żadną myślą, kieruje się jedynie instynktem, pozbawionym zgubnej moralności". Mężczyzna i zwierze wpatrywali się z zainteresowaniem w siebie. W kierunku wieży jechał niewielki powóz. "Za dużo tu tych dziwnych zwierząt" - pomyślała wiewiórka - "Zmykam stąd". Zwierzę zwinnie zeskoczyło z parapetu i uciekło w kierunku wielkiego dębu. Mistrz usłyszał rżenie koni "Któż to może być?" - pomyślał i podszedł do okna. Przed jego wieżą stał powóz, z którego wyszedł odziany w czarne szaty mężczyzna. Nieznajomy szybkim krokiem podszedł do drzwi. Rozległo się głośne stukanie. - Proszę - zawołał Mistrz - Niech Będzie pochwalony - powiedział mężczyzna, zdejmując swój płaszcz. - Witaj. - Tak, widzę, że niewielką wagę przywiązujesz do mojej osoby Mistrzu - powiedział nieznajomy, mocniej akcentując ostatnie słowo. - Co boskie Bogu, co cesarskie Cesarzowi - skłonił się lekko starzec. - Może i masz rację - powiedział z wolna kapłan. - Ale ja w innej sprawie. - Czemu zaszczycasz mię swoją obecnością Panie? - Ludzie na wsi powiadają, że prowadzisz tu jakieś badania. - Tak, to prawda. - A można się spytać..., jakie? - Mierzę różne odległości. - A do Boga również. - Nie nigdy takiej odległości nie mierzyłem... - Hmm, ciekawe, bo widzisz Panie, słyszałem w mieście, że zajmujesz się pomiarem odległości do słońca? - Tak, taka jest istota moich badań. - Ależ, słońce to Bóg oświetlający nam drogę, a każdy, kto uważa inaczej jest heretykiem! - na twarzy kapłana pojawiły się czerwone plamy. - Czyżbyś próbował mnie nawrócić na dobrą drogę, dbasz o swoje stadko "ojcze"? - Opamiętaj się panie, to podszepty szatana. - Dlaczego? - zapytał spokojnie mistrz. - Bo czynisz zło! - To wy, kapłani, czynicie zło prostym ludziom utrzymując ich w niewiedzy. - Utrzymując ich w niewiedzy?! O jaką wiedzę ci chodzi, przecież Bóg jest nieskończony, nie można go zmierzyć, zważyć, ani nic z tych rzeczy! Jeśli nie zaprzestaniesz swych haniebnych czynów, znajdziesz się w piekle! - Nie przekonasz mnie strasząc jakimś wyimaginowanym miejscem. Człowiek po śmierci jest martwy i nic tego nie zmieni. - Jak... Co?! - Twarz kapłana nabrała czerwonego odcienia. - Ja cię tylko ostrzegałem staruchu! Tylko, dlatego, że jesteś doradcą króla, jeszcze nie spłonąłeś na stosie. Ale jak król umrze, to sam podłożę ogień. Kapłan wyszedł szybkim krokiem, trzaskając drzwiami.

Nastała zima. Delikatne płatki śniegu spadały bezwładnie na ziemię. Cały las przykryty był puchową kołdrą. Wieża przypominała bardziej sopel lodu, niż twór człowieka. Na dworze zapadł mrok. Blady księżyc odbijał swój blask od srebrzystego śniegu. Tego roku było naprawdę zimno, ludzie mówili, że to sprawka szatana... wielu ludzi zamarzło tej zimy W pokoju na parterze ustawione było łóżko, w którym leżał Mistrz, jego twarz przybrała barwę białego marmuru. Właśnie zapisywał coś w książce leżącej na jego kolanach. - Janie, Janie przynieś mi odzienie - powiedział z wyraźnym trudem starzec. - Muszę dokończyć obliczenia, jestem już tak blisko... - Mistrzu nie wstawaj - Powiedział krzątający się po pokoju staruszek. - Zaraz zrobię ci panie herbaty. Zaraz wrócę, tylko przyniosę drewna na opał. Jan wyszedł z wieży. Na dworze szalał wiatr. Mistrz usłyszał ciche pukanie do drzwi. - Proszę wejść - powiedział cicho Mistrz. W drzwiach stanęła kobieca sylwetka, opatulona w biały kożuch. - Anno, czy to ty - Starzec podparł się na łokciach. - To... to niemożliwe. Do pomieszczenia wleciał chłodny wiatr. Kobieta weszła do środka. Była to niska brunetka, o kasztanowych oczach. Wyglądała jak ideał kobiety, doskonałe kształty, ruchy delikatne, twarz spokojna, majestatyczna. - Nie, to nie Ty Anno - Mistrz opadł ciężko na posłanie, przez moment ciężko łapał powietrze. - Przepraszam cię pani, wybacz staremu durniowi. - Przeprosiny przyjęte Mistrzu - powiedziała niezwykle melodyjnym głosem Kobieta. Starcowi Ten głos coś przypominał, jakiś dawno usłyszany dźwięk. - Usiądź proszę pani - powiedział wskazując ręką krzesło przy łóżku. - Dziękuję. - Czemu zawdzięczam pani obecność? - Odwiedzam wszystkich ciężko chorych ludzi. - Aha, czyli jestem ciężko chory? - Niestety tak, mam do ciebie jedno pytanie. - Tak, jakie? - Czy jesteś Mistrzu zadowolony ze swego życia, czy czegoś żałujesz? Starzec wpatrywał się przez chwilę w kobietę. "Już ją kiedyś widziałem" - pomyślał. Zamknął oczy, by zebrać myśli. - Chyba niczego... - Powiedział drżącym głosem. - Chociaż nie skończyłem pewnych badań. - Jakich Badań Mistrzu? - Kobieta intensywnie wpatrywała się w przykryte bielmem oczy starca. - No cóż nie wyglądasz mi pani na inkwizytora - próbował zażartować starzec. - Próbuje zmierzyć odległość do Boga, Jestem już tak blisko... Nagły atak kaszlu przerwał wypowiedź starcowi. - Cha, cha Mistrzu ależ ja znam odpowiedź na twój problem - zaśmiała się melodyjnie kobieta. Oczy starca wpatrywały się przez moment w kobietę. - To, to niemożliwe - zająknął się. - Ale to prawda, prawda, którą zna każdy człowiek, od dziecka do starca, od biedaka po króla. - A więc powiedz, powiedz mi ile kilometrów. - Naiwny człowieku, czy sądzisz, że taką odległość da się zmierzyć w waszych kilometrach - powiedziała spokojnie kobieta. - Kim ty jesteś? - powiedział z nutką niepokoju w głosie starzec. - Jeszcze się nie domyśliłeś. Dopiero teraz starzec przypomniał sobie skąd zna jej głos - to odgłos dębów w czarnej nocy. Dopiero teraz wie skąd zna jej twarz - To ta spokojna maska Anny, gdy leżała pod drzewem. - Ty... ty, nie możesz być Nią, gdyby tak było, cóż by znaczyło, moje życie? - Stałoby się bezcelowe, puste i całkowicie zakłamane - odpowiedziała kobieta. - Czy to oznacza, że te wszystkie książki kłamią? - powiedział Mistrz, pokazując ręką otaczające ich regały. - Przecież napisali je jedynie ludzie - powiedziała z uśmiechem kobieta. - Oni również poszukiwali prawdy. Powiedz mi Mistrzu, czy nigdy nie czułeś, że czegoś ci brakuje? - Chyba zawsze to czułem. A więc kapłani mają racje... - Nie, ludzie wierzą w to, w co chcą wierzyć, każdy z nich ma racje, i jednocześnie wszyscy się mylą. - To dziwne. - Tak, jesteście bardzo dziwni. Starzec wpatrywał się w kobietę w milczeniu, jej brązowe oczy przybrały kolor bezmiernej pustki. Rozległo się ciche skrzypnięcie drzwi. - Przepraszam Mistrzu, że musiałeś czekać - powiedział wchodzący do pokoju Jan. - Ta przeklęta furtka Znowu się zacina, trzeba będzie kupić znowu oliwy. Mistrzu strasznie pobladłeś, co się stało? - Ta kobieta - powiedział Starzec. - Jaka kobieta panie? Tu nikogo nie ma - odpowiedział Jan rozglądając się dokładnie po pomieszczeniu. - On mnie nie widzi - odpowiedziała cicho kobieta. - Przyszedłem tu tylko po Ciebie. Powtórzę jeszcze raz moje pytanie: czy jesteś zadowolony ze swego życia, czy czegoś żałujesz? - Była kiedyś kobieta... - Zaczął powoli starzec. - O jakiej kobiecie mówisz panie - Powiedział z niepokojem w głosie Jan. - Cicho Janie, cicho - odpowiedział delikatnie Mistrz. - Anna - stwierdziła kobieta. - Tak, powiedz czy mi wybaczyła? - Już dawno temu, wiesz ona naprawdę cię kochała. - Ja ją też, chciałbym jej to wtedy powiedzieć. - Współczuję ci starcze. Dopiero teraz zakończyłeś swoje badania. Żyć należy dobrze, im bardziej kochasz innych tym bliżej jesteś Boga i oto wynik... prawda, że proste? - Tak to bardzo proste - z tymi słowami twarz starca pojaśniała, jego zmarszczki wygładziły się. - Janie - powiedział cicho Mistrz. - Tak mój panie? - Nigdy ci nie podziękowałem za te wszystkie lata... lata, które spędziłeś ze mną, nigdy nie miałeś prawdziwej rodziny... wiesz kochałem cię jak syna. - Mistrzu - powiedział Jan, i podszedł do łóżka. - I ja cię kochałem jak Ojca. Sługa chwycił rękę swojego pana, i zapłakał. - Czy już czas? - powiedział Mistrz do śmierci. - Tak już czas. Śpij dobrze Mistrzu. Kobieta nachyliła się nad czołem starca i złożyła na nim pocałunek.

Pierwszy nieśmiały promień wiosennego słońca zajrzał ciekawie do dziupli w starym dębie, natrafiając na główkę malutkiej wiewiórki. Zwierzątko przeciągnęło się i spojrzało z zadowoleniem na słońce. "Ach, wiosna, koniec spania leniuchu" - pomyślała wiewiórka. Zbiegła po konarze i zatrzymała się przy jednej z kałuż. Wzięła trochę wody w swoje łapki i oblała nią swój pyszczek "Życie jest wspaniałe!!!". Wiewiórka spojrzała ze zdziwieniem w stronę wieży - wydawała się jej strasznie pusta. Podbiegła do budynku, i wskoczyła na okno. Pomieszczenie oświetlone jedynie słońcem opanowane było przez ogromne pajęczyny. "Dziwne, gdzie podziała się odwieczna istota... może odeszła w inne strony" - pomyślała wiewiórka - "Ciekawe czy tam jest szczęśliwa?". Uwagę zwierzątka przykuły dwa podłużne wzniesienia obok jej dębu "Hmm, jesienią było tylko jedno"- zdumiała się wiewiórka - "Świat pełen jest dziwnych rzeczy, ale co tam, jestem strasznie głodny. Idę poszukać czegoś do jedzenia"

autor:Danuel (http://www.tawerrna.webpark.pl/)