Wersja Archiwalna

Martwy Nieśmiertelny

- Biegnij! Biegnij tato! I biegł. Lato. Pole skąpane w słońcu. Biegł ile miał sił w nogach. Anton był młodszy. Anton był szybszy. Ale nie miał prawa z nim wygrać. Bo Jeremien był jego ojcem. Jeremien musiał być lepszy. Biegł. Przez pole. Przez las. I znów przez pole. Znów las. Kolejne okrążenie. Biegł! - Dogoń mnie Ojcze! Krzyczał Anton. A Jeremie biegł. Przez pole. Przez las. A wokół przeszkody. Kamień. Płot. Drzewa. Chaszcze. Biegł! Musiał go dogonić! - Już biegnę synu! Krzyknął tym ostatnim zapasem powietrza. Nie sapał. Oddychał miarowo. Jak te drzewa o zielonych liściach. Szumiały miękkim oddechem. Nie zwalniał tak jak nie zwalnia czas. Czas! Czas, czas, czas! Uciekał mu. Anton i czas. Jeszcze jedno okrążenie. Zobaczył go! Wybiegł zza zakrętu. Pomylił drogę. Spojrzeli sobie w oczy. Na chwile. Sekundę. Ułamek czasu. Anton uśmiechnął się i pomknął jak strzała. Biegł! Musiał być lepszy. Szybszy. Ale nie potrafił. Skupił się. Zebrał w sobie. Biegł! Już widział dom. Upragniony koniec. Biegł! Był za Antonem. Biegł! Obok niego. Biegł! Centymetr przed nim. Biegł! Dwa. Biegł! Trzy. Biegł! Koniec! Wygrał! Nawet nie spostrzegł jak padł na ziemię. Wyczerpany. Zmęczony do granic możliwości. Ale musiał wstać... Anton na niego patrzył. Nie mógł być słaby. Musiał być silny. Dla syna. Dla Eleny. Dla rodziny... Ale w tej chwili nie musiał. Anton właśnie oddawał miłościwie krzakom całe swoje śniadanie. Jakie zjadł dziś rano... Jeremien wstał i podszedł do syna. Poklepał go po plecach. - Nic ci nie jest?- zapytał. - Błłlłeheheyyy!!! Taka była odpowiedź syna przy akompaniamencie obrzydliwego chlupotu. Jeremien podszedł do studni. Kręcąc korbą wyciągnął wiadro pełne lodowatej wody. Podniósł z ziemi mały metalowy kubek i nabrał wody. Podszedł do syna. - Napij się...- powiedział.-... uspokoi twój żołądek. Anton podniósł wzrok najpierw na kubek a potem na ojca. Oczy miał czerwone i załzawione. Usta rozchylone. Wydawał z siebie dziwne odgłosy. - Miałeś szczęście tato...- wydyszał Anton. - Ale to ja stoję a ty...- tu zawiesił głos.- ... nie. Masz. Pij! Anton z grymasem na ustach uniósł kubek i wypił całość jednym haustem. - Ale już za niedługo nie będę miał z tobą żadnych szans.- przyznał Jeremien z uśmiechem. Pomógł synowi wstać.- Teraz idź do domu. Bala jest pełna wody. I użyj mydła bo nas matka do domu nie wpuści! Anton uśmiechnął się do ojca i ruszył ku domowi. Dom. Jeremien nie pragnął nigdy niczego innego. Tylko domu. Domu gdzie czekał na niego zawsze syn i Elena. Jego żona. Teraz nie marzył o niczym innym jak wejść przez próg i wziąć ją w ramiona. O niczym innym... Wydawało mu się, że poczuł jej zapach w wietrze który właśnie przywędrował do doliny. Zapach świeżego chleba i... bezpieczeństwa. Tak to był jej zapach. Już prawie widział jej twarz. Otrząsnął się. Ruszył do komórki. Otworzył jej drzwi na oścież i jego oczom ukazały się grube kawałki drzewa na opał. Trzeba je było porąbać na mniejsze oczywiście. Przez pewien czas słychać było tylko jak Jeremien szybko i miarowo rąbał drzewo. W pewnym momencie musiał ściągnąć z pleców lnianą koszulę bo poważnie się spocił na co nałożyły się trudy wyścigu z Antonem. W dłoniach mocno trzymał jeden z jego największych skarbów. Mocną żelazną siekierę z nietypowo długim trzonkiem i wielkim ostrzem. To był spadek jeszcze po jego dziadku. W końcu robota dobiegła końca. Jeremien zebrał tyle drewna ile tylko mógł udźwignąć i wszedł do domu. Wnętrze było skromne. Pierwsze co rzucało się w oczy to duży kominek na którym w wielkim kotle ważyła się strawa. Oprócz tego w sali był stół i dwie ławy po jego bokach oraz mały stolik przy kominku na którym siedziała niewysoka kobieta o długich czarnych włosach splecionych w warkocz. Odwróciła się ku niemu. Miała duże zielone oczy. Jeremien zawsze mówił, że to żywe szmaragdy. Twarz miała piękną o kilku ostrych rysach. Elena. Żona Jeremiena. Wstała tak szybko, że stołek przewrócił się i z głośnym trzaskiem opadł na ziemię. - Jeremien!- krzyknęła uradowana. Rzucił drewno w miejscu gdzie stał. Przeskoczył turlające się kłody i podbiegł do żony. Chwycił ją w pasie podnosząc do góry. Pocałował. Wirował po całym pokoju. - Nareszcie...- szeptała mu do ucha.-... tak długo cię nie było. - Zwierzyna poszła głęboko w puszcze.- tłumaczył się całując ją równocześnie .- Nie mogłem... nie mogłem nic wytropić. Ale udało mi się! Nie musisz się martwić o jedzenie... - Głupi! O ciebie się martwiłam a nie o truchło które przytaszczysz!- wydęła wargi w udawanej złości.- Głupi! - Wiem. Kocham cię. Przytulił ją jeszcze mocniej. Po chwili usiadł na ławie. Elena siedząc mu na kolanach oplotła ramionami jego szyję. Czuł się wspaniale gdy miał pod palcami jej skórę. Gdy smakował jej ust. Gdy czuł zapach jej włosów które teraz rozpuściła i wydawały się go oplatać jak sieć. Chciał być w jej centrum. By go omotała i nie puściła już nigdy. Spojrzał jej w oczy. W te wielkie szmaragdy zielone jak tysiące liści. Te rzęsy mokre od łez szczęścia... - Mamo? Tato? Mogę wejść?- usłyszeli. Elena usiadła obok męża i uśmiechnęła się do niego. Jeremien odwzajemnił uśmiech. - Wejdź synu...- powiedział. Anton nieśmiało uchylił drzwi i wystawił przez nie głowę. Rozejrzał się po pokoju, aż dojrzał rodziców. - Umyty?- powiedziała Elena. Anton zamykając drzwi przytaknął. Odwrócił się do nich. - Tak. Teraz marze o ciepłym łóżku ale najpierw... - Kolacja...- odgadł Jeremien. Anton tylko uśmiechnął się w odpowiedzi. - Czytam w twoich myślach synu... Ale w sumie moje idą podobnym torem. - Strawa już dochodzi.- odezwała się Elena i podeszła do kotła.- Gulasz. Mam nadzieje, że dobry... - Wszystko co wychodzi spod twoich rąk jest dobre.- powiedział Jeremien.- Prawda synu? - Najprawdziwsza!- odparł Anton siadając przy stole. Elena jeszcze chwile mieszała łyżką w gulaszu po czym podeszła do niskiego dębowego kredensu i wyjęła z niego trzy drewniane miski. Schyliła się jeszcze bardziej i wyciągnęła trzy łyżki. Rozłożyła je na stole po czym wróciła do kotła. Już miała w rękach dwie szmaty i zabierała się do podnoszenia kotła gdy Jeremien i Anton jednocześnie powiedzieli: - Ja to wezmę! Jeremien poklepał syna po ramieniu i powiedział: - Moja krew! Tak cię wychowałem! Choć weźmiemy to razem bo obaj jesteśmy zmęczeni. I tak też zrobili. Razem położyli ciężki kocioł na stół. Elena nałożyła wszystkim gorącego gulaszu zaczynając jak należało od Jeremiena a kończąc na sobie. Jeremien patrzył jak na swoją rodzinę jak przygląda mu się i czeka na jego słowa. Czuł się niewiarygodnie szczęśliwy. Wrócił do rodziny. Do ukochanej żony i syna z którego mógł być wyłącznie dumny. Uśmiechnął się i powiedział: - Jedzmy. Jedli w milczeniu. Za oknem słońce już zaszło. Słychać było jak powoli świat usypia. Przychodziły dźwięki nocy. Świerszcze odgrywały swą melodie. Sowy wtórowały im niskimi pohukiwaniami. Drzewa szumiały... - To było wspaniałe mamo.- powiedział Anton kończąc jeść. - Dziękuje.- powiedział Elena uśmiechając się. - Potwierdzam słowa Antona.- Jeremien także skończył.- Ale teraz synu musisz iść spać. Jutro czeka nas robota przy dziku i na polu. - Tak tato.- Anton wstał od stołu i ruszył ku swojemu pokojowi.- Dobranoc! - Dobranoc.- odpowiedzieli mu. Jeremien zakrył kocioł i zaniósł go do spiżarni. Elena posprzątała ze stołu. Jeremien gdy wrócił zebrał porozrzucane drewno z podłogi i ułożył pod kominkiem. Dorzucił trochę do paleniska. Potem wstał i spojrzał na swoją żonę. - Mamy zaległości... Elena zatrzepotała rzęsami i uśmiechnęła się zalotnie. Jeremien szybkim krokiem podszedł do niej, chwycił ją i podniósł. Elena pisnęła cicho zaskoczona i oplotła jego szyje ramionami. Jeremien prawie wbiegł z nią do sypialni...

- Zbudź się synu.- Jeremien lekko trącił Antona ręką. Ten przewrócił się na plecy i ospale otworzył oczy. - Już wstaje...- powiedział i zamknął oczy. Jeremien zachichotał i tym razem trącił go mocniej. - Wstawaj śpiochu bo cię ściągnę z łóżka.- powiedział z uśmiechem na ustach. Anton powoli zaczął się ubierać. Spojrzał tępym wzrokiem na ojca i powiedział: - Zaraz zejdę... - Będę czekał w stodole. Tylko nie zaśnij... Anton zdołał tylko pokiwać głową. Jeremien wyszedł z pokoju. Już miał iść do stodoły gdy coś pewna myśl przemknęła mu przez głowę. Wrócił się i z rozmachem otworzył drzwi do pokoju syna. I było jak się spodziewał... Anton już całkiem ubrany leżał w poprzek na łóżku i spał głośno przy tym chrapiąc. Jeremien miał ochotę głośno się zaśmiać ale zamiast tego krzyknął głośno: - Wstawaj!! Anton jak trafiony gromem wzbił się w powietrze i z głośnym hukiem walnął głową w półkę nad łóżkiem. Trzymając się za głowę osunął się znowu na łóżko. Jeremien śmiejąc się ile sił w płucach wyszedł z pokoju. Pomyślał, że teraz już na pewno nie zaśnie. On by z takim guzem nie zasnął... I miał racje gdy wszedł do stodoły nie musiał długo czekać na Antona. Jeremien spojrzał na dzika którego upolował. Wisiał na mocnym haku. Gdyby nie nosze jakie skonstruował w lesie nigdy by go tu nie przytaszczył. A i z nimi było mu ciężko. A mimo to jak tylko wrócił z polowania powiesili z Antonem zwierza na haku i poszli się ścigać... - Zabierajmy się do roboty...- powiedział Jeremien. Wyjął ze skrzyni dwa długie noże i zaczęli. Gdy skończyli zanieśli mięso do piwnicy gdzie było chłodno nawet w największy upał. - Dobra robota synu.- pochwalił go Jeremien. Anton jednak nie był zajęty czymś innym. Nasłuchiwał czegoś. - Konni się zbliżają...- powiedział. Jeremien wyszedł przed stodołę. Widział jak w oddali grupa jeźdźców wzbija za sobą tumany kurzu. - Idź do domu Anton...- powiedział. Anton chwycił łuk w dłonie i stanął obok ojca. Spojrzał na niego z lekkim uśmiechem mówiąc: - Jestem już dorosły tato. Konni byli już na tyle blisko, że musieli dostrzec ich obu. Jeremien zacisnął palce na nożu. Jak dojdzie co do czego będę się bronił... Będę bronił swojej rodziny. Było ich sześciu. Dojrzał wśród nich jedną kobietę odzianą w czarne odzienie. Jeremien nigdy nie widział nikogo w tak wyzywającym stroju. Miała na sobie czarne obcisłe spodnie w wielu miejscach specjalnie rozdarte i buty do konnej jazdy. A oprócz tego nosiła tylko skórzany stanik i długie czarne włosy. Na srebrnym łańcuszku nosiła szafir. Dziwnie migoczący w świetle dnia. Mężczyźni którzy jej towarzyszyli wyglądali jak typowi zabijacy. Mieli szerokie ramiona i pałki. Przy pasach nosili długie noże. Jedyne co ich odróżniało od zwykłych tępych osiłków były miecze przytroczone do siodeł. Zabijaków nie było stać na miecze... Jeremien myślał gorączkowo nad wyjściem z sytuacji. Niestety jedyne co teraz mógł zrobić to mieć nadzieję, że albo szukają drogi albo wezmą tylko jakiś haracz i odjadą. - Tyś tu jest gospodarzem?- zapytała owa kobieta gdy ich konie zadreptały w miejscu. Uśmiechała się z zaciśniętymi ustami. Jeremien zszokowany stwierdził, że nie może mieć więcej jak osiemnaście wiosen. Tyle co Anton. Mówiła głosem spokojnym i jakby lekko rozbawionym. Jeremien na wszelki wypadek lekko jej się ukłonił i odpowiedział: - Tak pani.- miał nadzieje, że doza szacunku mu pomoże.- Czym mogę pomóc wędrowcom na szlaku? Kobieta uśmiechnęła się jeszcze bardziej lecz nadal przez zaciśnięte usta. Zgrabnie i płynnie zsiadła z wierzchowca. Jeremien wytrzeszczał oczy gdy ta podeszła do niego tym falistym krokiem. Nigdy nie widział by jakaś kobieta tak się poruszała. Wydawał się kusić każdym ruchem bioder. Każdym zatrzepotaniem rzęs. Jeremien zmusił się by spojrzeć na jej twarz. Dopiero teraz jej się przyjrzał. Miała duże czarne oczy i rzęsy. Również to spojrzenie sprawiało, że Jeremien czuł wzbierające w nim gorąco. A te rzęsy... Każde mrugnięcie sprawiało wrażenie zaproszenia. Jeremien zły na siebie spojrzał niżej. I wbił wzrok w szafir. Niestety szafir był na bardzo długim łańcuszku więc wpadał pomiędzy jej piersi. Więc szacując wszystko Jeremien spojrzał jej w oczy... - Mam na imię Karina...- powiedział gdy podeszła do niego. Jeremien zdecydowanie stwierdził, że podeszła za blisko. Czuł jak przy głębszym oddechu jej piersi dotykają jego koszuli.- ... i chcę tylko jednego. Jeremien patrzył w jej oczy. Z tej odległości widział, że dziwnie się szklą. Trochę jakby były to mokre diamenty. - Czego chcesz pani Karino?- powiedział zdecydowanym głosem. Wtedy ona uśmiechnęła się pokazując zęby. Jeremien z przerażeniem cofnął się do tyłu o krok. Miała bardzo długie kły które nachodziły na jej dolną wargę gdy się uśmiechnęła. - Ciebie...- wyszeptała w taki sposób, że krew wydawała się mrozić w jego żyłach. Karina podniosła rękę dając znak swoim ludziom. Ci wyciągnęli miecze i rozdzielili się. Dwóch ruszyło w stronę Antona i dwóch na Jeremiena. Ostatni wbiegł do domu. Jeremien natychmiast ochłonął z przerażenia. Musiał ratować swoją rodzinę. Lekko się zgarbił i stanął w rozkroku. Czuł się jak na polowaniu gdy wilki wyczuły jego obecność i próbowały go dopaść. Teraz ci dwaj byli wilkami. Jeremien poruszył palcami w taki sposób by chwycić nóż za ostrze. Kiedy wilki atakowały, działały powoli lecz atak zawsze następował nagle. Jeremien wiedział, że w takiej sytuacji miał jedno wyjście... Zaatakować pierwszy i ich zaskoczyć. Jeremien jak chmury burzowe błyskawicą, rzucił nożem. Z krótkiego zamachu ramion. Widział jak oczy jednego z drabów robią się wielkie. Nóż wbił się w klatkę piersiową więc przy pierwszym oddechu z ust zabijaki wydostały się bańki krwi. Jeremien wiedział, że tylko chwilę trwa zanim pozostałe wilki otrząsną się po stracie towarzysza. Więc działał tak szybko jak potrafił. Szybkim krótkim skokiem znalazł się przy zabitym. Wyszarpnął z jego dłoni miecz i zwrócił się ku drugiemu napastnikowi. Ten człowiek patrzył na niego ze zdziwieniem i wściekłością zarazem. Jeremien musiał ich zaskoczyć. I miał zamiar dalej to robić... Przerzucił ciężar ciała na prawą nogę i wybił się z niej najmocniej jak potrafił. Ciął z góry do dołu. Z prawej do lewej mając nadzieję trafić w korpus. Usłyszał brzęk metalu o metal. Sparował! Jeremien nie tracił czasu. Znów zaatakował szaloną serią ciosów. Zaskoczony patrzył jak zabijaka odpiera każdy jego atak. Nagle usłyszał krzyk Antona: - Tato!!- jego głos był bliski płaczu i pełen przerażenia.- Tato!! Jeremien zebrał się w sobie. Jego ramiona i nogi zawirowały w szalonym piruecie. Skakał i wił się wokół bandziora póki nie poczuł jak ostrze miecza weszło głęboko w ciało. Poświęcił sekundę by spojrzeć mu w oczy. Widział w nich śmierć... Błyskawicznie odwrócił się w stronę syna. Wtedy usłyszał straszliwy krzyk z wnętrza domu. - Elena!- wrzasnął w stronę domu. Jednak najpierw musiał uratować syna. Ugięły się pod nim kolana gdy zobaczył martwe ciało Antona leżące w piasku. W kałuży krwi... - Nie!- krzyknął Jeremien klęcząc na ziemi. Słyszał za sobą kroki od strony domu. Odwrócił twarz w tamtym kierunku. Wyszedł z niego owy piąty zabójca. Jego miecz był cały we krwi... - Nie!!- zawył jeszcze głośniej Jeremien.- Nie!! Zabójcy zgromadzili się wokół niego. Ich miecze były schowane. W dłoniach mieli długie noże. - Twoja rodzina...- usłyszał głos Kariny. Znów ten lekko rozbawiony głos.- ... nie żyje. Nikt nie spodziewał się po zrozpaczonym wieśniaku tego co zrobił Jeremien. Jak błyskawica zacisnął dłoń na rękojeści miecza i zawirował. Nie działał racjonalnie. Szalał w zwykłej furii i wściekłości. Pierwszy zabójca padł szybko. Praktycznie w momencie gdy Jeremien podniósł się z klęczek. Drugi najpierw parował jego ciosy ale potem przestraszył się tej nienawiści w oczach Jeremiena. Stracił rytm i to go zabiło. Jeremien wyszarpnął miecz z jego kości i mięśni. Spojrzał na ostatniego z zabójców. Był większy od poprzednich. Jego skronie nosiły nikły ślad siwizny. Nielogicznym było by gdyby Jeremien choćby zranił mieczem silnego i doświadczonego wojownika. Lecz od zrozpaczonych i pochłoniętych nienawiścią nie wolno wymagać logiki... Jeremien z wściekłym rykiem zamachnął się, rzucając mieczem. Ostrze wbiło się w brzuch zabójcy, aż po rękojeść. Jeremien patrzył chwilę na konającego we własnej krwi wojownika. Potem odwrócił się do Kariny. Uśmiechała się do niego i wydawała się nadal rozbawiona co wzmogło wściekłość Jeremiena. - Teraz twoja kolej...- powiedział do niej. Głos drżał mu z wściekłości.-... złamię ci kark! Karina uśmiechała się tylko. Przestąpiła z nogi na nogę i oparła dłonie na swoich biodrach. Zakołysała nimi. Jeremien rzucił się na nią próbując chwycić jej szyję. Chciał ją dorwać i dusić tak długo, aż posinieję. Karina nie ruszyła się z miejsca. Gdy jego ręce były już w jej pobliżu chwyciła je i z ogromną siłą rzuciła nim na ziemię. Jeremien był zdziwiony jej nadludzką siłą. Lecz nienawiść kazał mu wstać i znów się na nią rzucić. Karina pchnęła go z powrotem na piasek. Głucho uderzył plecami o ziemię. Próbował wstać ale Karina położyła stopę na jego piersiach i przyciskała go do ziemi. Jeremien wściekle szarpał się ale nie mógł się wydostać. Długo trwało zanim się poddał. A to tylko dlatego, że zabrakło mu już sił. Usłyszał perlisty śmiech Kariny: - Dobry jesteś!- śmiała się i pokazywała te swoje długie kły.- Nie sądziłam, że zabijesz jakiegokolwiek z nich. A co dopiero próbować mnie zabić! Śmiała się długo. Nagle zobaczył jak pochyla się nad nim. Widział jej wielkie oczy i długie rzęsy. - Zabij mnie...- wyszeptał wyczerpany.-... zabij mnie w końcu! Karina znowu się zaśmiała. Tym razem ciszej i krócej. Patrzyła mu w oczy nadal się uśmiechając. - Och jeszcze nie.- powiedziała spokojnie.- Najpierw... Poczuł jak jej dłonie dotykają jego ramion. Poczuł jakby coś je przywiązało do ziemi. Spojrzał zaskoczony na swoje ręce ale nie zobaczył nic. Nic co przynajmniej mógł zobaczyć. Karina z dziwnym uśmiechem dotknęła jego nóg. Znów poczuł jak coś przyciska jego stopy i kolana do ziemi. I znów nic nie zobaczył. Spróbował poruszyć nogami i rękami ale nie udało mu się. Jakby go ktoś przywiązał. Rzucił najwścieklejsze spojrzenie na jakie było go stać w twarz Kariny. - Co ty robisz!?- warknął. Ona tylko uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Oblizała wargi. Jej wzrok był dziwny. Jakby głodny... Jeremien próbował się wyszarpać z niewidzialnych więzów. Ale nie udało mu się. I czuł, że traci te resztki sił. - Już?- zapytała.- W końcu zrozumiałeś, że nie warto? Jeremiena stać było tylko na wściekłe spojrzenie. Już nie miał sił. Mógł tylko patrzeć na nią i czekać. Nagle poczuł jak ściąga z niego nogę. Usiadła na nim tak, że miała jego biodra pomiędzy swoimi nogami. Patrzył na nią oniemiały. Poczuł jak wkłada mu dłonie pod koszulę i powolnymi ruchami gładzi jego skórę. Uśmiechała się... Jeremien zebrał w sobie ostatnie siły i włożył je w walkę z niewidzialnymi więziami. Ale one nie ustępowały. Zobaczył jak Karina przybliża swoją twarz do jego twarzy. Jak rozchyla usta... Najpierw dotknęła jego warg językiem. Wodziła nim na lewo i prawo. Czuł jak wściekłość zaczyna w nim słabnąć. Za wszelką cenę próbował ją podtrzymać. Szaleńczo próbował nie dopuszczać do siebie myśli, że tak morderczyni sprawia, że ogarnia go podniecenie. - Nie.- powiedział i poczuł jak jej język dotknął jego zębów.- Błagam... Nie... Starał się myśleć o swojej żonie. O Elenie... Ale ból który powinien nadejść nie nadszedł. Wściekłość która powinna go pochłonąć nie pochłonęła go. Jej wargi spotkały się z jego ustami. Poczuł jak Karina ściska udami jego biodra. Jak jej język zatańczył w jego ustach. Zrozpaczony czuł jak on sam zaczyna brać w tym udział. Jego język również zawirował. Jeremien już bardzo słabo naciskał na niewidzialne kajdany. Czuł, że do oczu napływają mu łzy. W myślach błagał Elenę o wybaczenie... Poczuł zapach jej włosów. Zapach jej potu i bliskość. Jej dłonie szaleńczo biegały po jego plecach. Usłyszał jej oddech. Jej bicie serca. Jej dłonie zaczęły wędrować niżej. Do paska jego spodni. Starał się o tym nie myśleć. Starał się zrobić wszystko by w końcu przestać w ten sposób myśleć o tej kobiecie. Nagle poczuł ekstazę. Karina poruszała biodrami w górę i w dół nie przestając go całować. Czuł jak rozsadza go podniecenie. Jak wszystko wiruje. Słyszał jak jego i jej serce przyspieszają. Paznokcie zaczęły wbijać się w jego skórę na ramionach. Rozdarła mu koszulę na strzępy. Słyszał jak jęczy jak oddycha urywanie. Jej jęki nasiliły się. Jego podniecenie również osiągało zenit. Karina wbiła bardzo mocno paznokcie w jego skórę ale on na to nie zważał. Ekstaza i podniecenie zajmowało jego wszystkie zmysły. Czas spowolnił bieg na uderzenie serca. Wtedy poczuł szczyt doznań. Zatrzymał oddech na chwilę... Zawirowało mu w głowie. - Tak smakuje śmierć...- wyszeptała mu do ucha.

Jeremien coś poczuł choć nic nie czuł. Podniósł się z ziemi. Usłyszał cichy odgłos. Jakby stukot. O kamień? Miał dziwne myśli. Nie mógł sobie nic przypomnieć jakby jego mózg zaczął działać inaczej. Spojrzał na swoje dłonie. Nie miał dłoni. Widział tylko kości. Stare zasuszone kości. Jeremien wiedział, że powinien być przerażony ale...nie był... nic nie czuł. Dziwił się tylko. Dziwił się, że słyszy nie mogąc przecież słyszeć. Że rusza się, choć nie powinien. Zastanowił się co trzyma jego kości w kupie. Przyjrzał się sobie. Zobaczył jak grube stalowe nity i długie pasy łączą jego kości. I to tak sprawnie, że mógł nimi poruszać prawie tak samo jakby to robiły mięśnie. Rozejrzał się po komnacie. Była cała z wilgotnego i pokrytego pleśnią kamienia. Nie widział żadnych drzwi czy okien. Znowu się zdziwił. Panowała tu całkowita ciemność a on mimo to mógł dojrzeć każdy szczegół w pomieszczeniu. Zrobił krok do przodu i usłyszał dziwny odgłos. Spojrzał pod nogi. Gdy się ruszył stanął na mieczu. Leżał pod jego stopą. Jeremien podniósł go i obejrzał dokładnie. Całe ostrze pokryła gruba warstwa rdzy. Jeremien stwierdził, że musiał tu leżeć od czasu gdy znalazło się tu jego ciało. Nie pamiętał jak tu się dostał. Ostatnie co zachował w umyśle było jak Karina coś do niego szepnęła. Pamiętał walkę z zabójcami i śmierć jego rodziny. Powinien płakać... wiedział o tym. Ale nie potrafił... Nagle usłyszał jakiś zgrzyt. Spojrzał w tym kierunku. Jedna ze ścian odsunęła się i wpuściła do środka masę światła. Jeremien rozpoznał słońce... Ruszył ku wyjściu. Gdy dotknął trawy na zewnątrz usłyszał czyjś głos w głowie: - Jesteś wolny...- to był głos Kariny. Pamiętał ten głos.-... idź! Znajdź drogę! Jeremienowi nie wydało się to trudne. Była tylko jedna droga. Kręta i znikająca w lesie. Ruszył nią słysząc klekot kości. Zaczynało go to drażnić. Klekot... klekot... klekot... klekot... klekot... - Dajcie to co macie a nic wam się nie stanie...- usłyszał czyjś głos wśród ściany drzew. Spojrzał w tamtym kierunku. Zobaczył pięcioro ludzi. Trzech z nich odzianych w zwierzęce skóry. Mieli w dłoniach noże i pałki. Otoczyli kobietę i młodego chłopaka. Ta dwójka była przerażona. Jeremien był pewien, że ci bandyci ich zabiją mimo zapewnień. Ruszył dalej. To go nie obchodziło. Nic go już nie obchodziło... Szedł dalej drogą ubitą w trawie i piasku. Czuł się dziwnie. Jakaś część jego jaźni karciła go ale on nie wiedział za co. Czuł się pusty. Jakby ktoś ożywił kamień i nadał mu jego imię. On był podobny do Antona... pomyślał. Nagle w jego głowie coś się zakołatało. Jeremien zdziwił się. Nie wiedział co to było. Po chwili przypomniał sobie co to mogło być. Uczucia... czy to... był smutek? Smutek? Że zabiją tego chłopca podobnego do... Znów coś się w nim poruszyło. Kolejne echo uczuć. Ale jakie? To był chyba... gniew? Tak! To był gniew! Zawrócił i rzucił się do biegu podnosząc w górę rdzawe ostrze. Zobaczył jak jeden z bandytów rozrywa suknię kobiety. Pozostałych dwóch szło w stronę chłopaka z nożami w rękach. Chłopak krzyczał przeraźliwie... „- Tato!!- głos jego syna był bliski płaczu i pełen przerażenia.- Tato!!” To wspomnienie nagle wybuchło w jego umyśle. Zatoczył się lekko ale nie zwolnił biegu. Nie chcę by zabili czyjegoś syna... Uczucia które go okiełznały teraz osłabły. Zaczęły zanikać... Jeremien spieszył się z ratunkiem. Wiedział, że kiedy one znikną zupełnie znów stanie się obojętny. Znów straci resztki własnego „ja”. Prawdziwy Jeremien umierał wraz z uczuciami... Zamachnął się mieczem. Ciął na odlew nie zastanawiając się nad tym. Usłyszał jak jego kości skrzypią gdy wygiął ramiona. Pierwszy bandyta padł. Znów uderzył. Czuł jak jego wola próbuje złapać uchodzące uczucia. Jak płomień świecy broniący się przed wiatrem. Uderzył z wykroku dźgając przeciwnika w brzuch. Kolejny zabójca zabity... Odwrócił się ku ostatniemu. Ale zobaczył jak ucieka. A tuż po nim do panicznej ucieczki rzucili się kobieta i chłopiec których bronił. Jeremien długo słyszał ich przerażone krzyki gdy odchodził dalej ścieżką. Nie obchodziło go to. Było mu to obojętne... Usłyszał cichy gwizd. Nie ptasie trele. To był człowiek wygrywający jakąś melodię. Jeremien ruszył na poszukiwanie źródła. Doszedł w końcu do miejsca gdzie na drzewie siedziała jakaś kobieta. Gwizdał cicho jakąś nie znaną mu melodie. Odwróciła ku niemu twarz i uśmiechnęła się. Jeremien znał tą twarz... - Karina...- sam zdziwił się gdy usłyszał swój głos. Nie to nie był jego głos. Ten był jak szept nocnego wiatru. Jak odgłos skrzydeł nietoperza. - To ja.- zeskoczyła z drzewa. Jej głos Jeremien również zapamiętał. Był melodyjny i rozbawiony.- Pamiętasz? Oczywiście, że pamiętasz... Podeszła do niego i zaczęła wokół niego krążyć. Jakby zaraz miała go zaatakować. Jeremien uniósł lekko miecz na co Karina zaśmiała się. - Nic ci nie zrobię! Nic gorszego ci nie mogę zrobić! Martwy szkielecie! Nieśmiertelny w swej śmierci! Jeremien znów poczuł jak coś się w nim kołata. To gniew... Jego już znam. Ale... To... Tak! Nienawiść! Za co ja ją nienawidzę? - Jak ci się podoba twoje wcielenie?- zapytała nie przestając wokół niego krążyć.- Może pójdziesz ze mną? Zresztą... Nie masz wyjścia! Długo się śmiała patrząc w jego puste oczodoły. Wiem za co ją nienawidzę... Elena... Anton... Upokorzenie! Poczuł coś. Poczuł jak zaciska palce na rękojeści miecza. Poczuł to! - Będziesz moim psem...- mówiła dalej Karina.-... psem bez uczuć i pamięci. Nieśmiertelnym na moje zawołanie! Mam rację? Jeremien poczuł zapach lasu. Poczuł jak uczucia wlewają się do niego. Jak go ogarniają. Jak przejmują każdy jego fragment duszy... Ja nie mam duszy... - Nie...- usłyszał swój głos.-... nie masz racji. Karina zatrzymała się. Spojrzała na niego zdziwiona wysoko unosząc brwi. - Nie?- mówiła pierwszy raz się nie uśmiechając.- A czemu to nie? Mój sługo? Jeremien odwrócił się w jej kierunku. - Zabiłaś moją rodzinę.- powiedział. Usłyszał swój głos. Jego głos! Glos Jeremiena sprzed lat.- Nienawidzę cię! Nienawidzę! Karina cofnęła się o rok. Była przestraszona. Widział to. - Zaskoczyłeś mnie...- mówiła.-... nie wiem jak zachowałeś uczucia i pamięć ale ja to zmienię! Ruszył ku niemu. Jeremien cofnął się i uniósł miecz. - Nie dotkniesz mnie! - A właśnie, że tak!- krzyczała.- Jesteś mój! Nie żyjesz! Jesteś martwym szkieletem! Jeremien przygotował się już do walki gdy usłyszał swoje wspomnienie: „-Biegnij ojcze!- krzyczał Anton.- Biegnij!” Jeremien puścił miecz i pobiegł. „- Biegnij! Biegnij tato!” I biegł. Przez las. Pomiędzy drzewami. Biegł! Biegł ile miał sił! Musiał dogonić syna! „- Dogoń mnie Ojcze!” Jeremien biegł. Wyskoczył na pole. Słyszał jak pszenica trze się o jego kości. A Jeremien biegł. Przez pole. Przez las. A wokół przeszkody. Kamień. Płot. Drzewa. Chaszcze. Biegł! Musiał go dogonić! - Biegnę synu!- krzyczał. Zobaczył go! Wybiegł zza zakrętu. Pomylił drogę. Spojrzeli sobie w oczy. Na chwile. Sekundę. Ułamek czasu. Anton uśmiechnął się i...

Karina spojrzała w niebo i uśmiechnęła się. Stała nad martwymi kośćmi Jeremiena. On tu upadł po szaleńczym biegu. - Dobra wygrałeś.- powiedziała.- Tym razem ci się udało... Boże od siedmiu boleści. Mówiła patrząc w niebo. Spojrzał na kości. Uśmiechnęła się do nich. - A teraz kto?- zapytała.- Może Hiob?

KONIEC

Autor: Gabriel [gabriel17-88 AT tlen DOT pl]