Wersja Archiwalna

Ostatni bastion cz.4

Nad blankami rozległ się ponury brecht. Strażnica odpowiedziała wrzaskiem, karczma zaś pijańskimi przyśpiewkami. Na ulicach budziło się wieczorne życie; mieszkańcy - głównie mężczyźni - dążyli do gospód, wracali z pracy, targu, czy też, jak niewielu, udawali się na nocną wartę. Słońce wychyliło się zza chmur, aby pokazać swe oblicze tuż przed zmierzchem. Potem była już tylko cisza i mgła. Karczmarze pozamykali okna, strażnicy stracili wszystkie pieniądze na grę w kości, a mieszczanie kładli się do łóżek. Noc zapowiadała się spokojnie. Przedpola miasta nie były zbyt okazałe, widać nie prowadzono tutaj wielu wojen. Las od strony rzeki kończył się zaledwie dwieście stóp od bramy. Po drugiej stronie grodu, w podobnej odległości, znajdował się Złocisty Klif, wznoszący się na tuzin stóp ponad równinę. I chociaż wszyscy mieszkańcy miasta uważali, że są bezpieczni, mogło okazać się to nieprawdą. Kłamstwem, które nadchodzący wróg mógł wykorzystać na wiele sposobów. Niczym kolacja na królewskim dworze złożona z kilku dań głównych i dwóch deserów. Jednak elfy z Almir Had nie plątały się w wojny bez przyczyny. Ostatnie starcie w jakim brali udział miało miejsce dwa pokolenia wstecz, a według plotek, chodziło tylko o miedzę, która dzieliła pole elfiego farmera, od gospodarstwa człowieka z Królestwa. Każdy, kto o tej historii mówi, podkreśla, że to głupota. Ale przeszłości nie da się zmienić.

Sam gród, choć piękny i hardy, niczym hartowana stal, podzielony jest na kilka dzielnic. I nie wszyscy są z tego podziału zadowoleni. Bogacze zamieszkują spokojne, północnowschodnie części miasta, biedacy zaś zamieszkują z przeciwnej strony. W rynku i okolicach gnieżdżą się kupcy i zwyczajni mieszczanie. Tutaj jest też najwięcej przybytków publicznych i targowisk. Od centrum odbiega jedna, specjalna wręcz, droga prowadząca do pałacyku władców miasta. Burżuazyjnych elfich panów o błękitnej krwi i walecznych przodkach. Honor dla nich wartość większą ma niżeli złoto, czy krasnoludzkie skarby razem wzięte. Gardzą oni półelfami i biedakami. I pomyśleć, że to dzięki nim Almir Had ciągle liczy się jako bastion obronny i ostoja handlu. Ale to miało zostać poddane próbie...

* * *

Od samego ranka Artvin rozmyślał nad swoim snem. Para elfów, idąca przodem, nie zwracała na niego specjalnej uwagi. I to właśnie było najbardziej irytujące. Mężczyznę zżerała ciekawość, kim jest tajemniczy Loar, skąd się wziął i, co najważniejsze, kim jest dla Elsiny. Artvin czuł, że wzbiera w nim zazdrość, ale hamował ją. Póki co miał tylko niejasne wymysły własnej wyobraźni, a poza tym nie chciał się z nikim waśnić. Uświadomił sobie, że na chwilę obecną, nie ma nic - domu, rodziny, przyjaciół. Musiał zaczynać wszystko od nowa, choć uważał, że to niemożliwe i bezsensowne. Wojna? Czymże ona jest? Okazją do wykazania się, zdobycia doświadczeń, złota, chwały? Czy może wieczne cierpienia, straty, ciężka praca, wszechobecna śmierć, niepewność... Dlatego Artvin nie chciał sięgnąć po miecz. Zdawał sobie sprawę, że kiedy Królestwo nie ma władcy, łatwo będzie o wojnę z elfami. Potrzebny byłby jedynie powód, który mógłby dostarczyć, sięgając po miecz. I choć dobrze z oczu parzy tym elfom, świadomość, że mają co do niego jakieś plany, nie dawała mu spokoju i potęgowała gniew, który zrodził się znikąd. A do czego mógł doprowadzić? Przez ciągłe rozmyślania, Artvin nie poczuł nawet, jak bardzo jest zmęczony ciągłym marszem od samego rana. Na szczęście Elsina wyrwała go z zadumy. Jej uśmiech był tak słodki i niewinny. Chwilę ciszy przerwał Loar:
- Denerwuje mnie ta mgła. Nie wróży niczego dobrego. Ciekawi mnie sytuacja w mieście. Ten sygnał, zagrany na rogu... Brzmiał dziwnie, nawet jak na ludzi północy. A co jeśli był sygnałem do bezwzględnego ataku i zniszczenia naszego miasta?
- Uspokój się - wyszeptała śpiewnie Elsina - Nie ma się co gorączkować.
Elfka wydawała się aż nazbyt spokojna. Zupełnie jakby los grodu nie miał dla niej znaczenia.
- Jak możesz tak mówić?! - zdziwił się jej towarzysz - Przecież urodziła się tam i wychowałaś! pomagałaś budować to miasto!
- Nie mów o tym co było, proszę. I nie zarzucaj mi niczego. Wiem co czujesz, bo czuję to samo, ale nie pozwalam emocjom wziąć góry nad zdrowym rozsądkiem. Ty, jak widać, tak. Może Cięto zgubić, drogi Loarze. - odrzekła nieco podniesionym tonem.
Dla Artvina słowo 'drogi' wypowiedziane przez Elsinę zabrzmiało nader nieprzyjemnie, zupełnie inaczej niż zwykle. Ale to może przez zazdrość... - Możemy już ruszać? Wystarczająco odpocząłem - wtrącił się młody mężczyzna. Dwójka dyskutujących spojrzała na niego z wyrzutem. - Wiem, że nie powinienem wtrącać się w wasza rozmowę, ale wnioskuję, że czasu mamy niewiele.
Musieli przyznać mu rację, choć ani słowem o tym nie wspomnieli. Ruszyli dalej. Do samego wieczora nie zatrzymywali się. W każdej chwili miasto mogło ukazać się ich oczom... Bądź też jego zgliszcza. Ale tej myśli nie chcieli do siebie dopuszczać. Mimo, że Artvin był wyczerpany, nie chciał aby dwójka jego towarzyszy poznała się na nim. Szedł jak zawsze, ciągle walcząc z uciskaniem w boku i opadającymi z sił mięśniami.
- Jeszcze kilka kroków i padnę! - pomyślał zaciskając zęby. Nie miał sił spojrzeć na Loara i Elsinę. - Jak daleko jeszcze do miasta? - zapytał starając się panować nad drżącym głosem i uginającymi się nogami.
- Jesteśmy na miejscu. Spójrz. - Wskazał dłonią Loar. Artvin poczuł, że jego kompan mimo woli, nie jest taki zły, jak go sobie wyobrażał.
Stał przed skromną bramą. Nie była tak wielka jak wrota ludzkich miast, zaś jej zdobienia nie opierały się na złocie i metalu, a na ornamentach pięknie wyrzeźbionych w drewnie. Obicia były, ale doskonale zamaskowane.
- Nareszcie! - zawołał w duszy.