Wersja Archiwalna

Dante

Odgłosy kroków odbijały się głuchym echem w całym korytarzu. Dante przystanął, uniósł rękę, szybko wyszeptał kilka słów. Nagle na powierzchni jego dłoni pojawiła się malutka iskierka po chwili zamieniając się w płomień. Wysuwając rękę zapełnił cały korytarz roztańczonymi cieniami. Powoli ruszył naprzód. Schodził coraz głębiej, korytarz biegł niżej i niżej. Z każdym krokiem, gdzieś z oddali dało się słyszeć głosy tym wyraźniejsze im dalej szedł. Wyglądało na to, że z samego końca schodów, z pomieszczenia, które z całą pewnością się tam znajdowało i do którego Dante zmierzał niosła się pieśń. Kilka słów, powtarzane coraz głośniej i głośniej, szybciej i szybciej. W głosie dało się wyczuć narastające podniecenie. Na początku spokojny i niski powoli stawał się coraz wyższy i bardziej rozedrgany. Mężczyzna ruszył szybszym krokiem. Korytarz nagle zakręcił, stawał się coraz szerszy i wyższy. Chód przemienił się w bieg. Dante już wiedział, że człowiek, którego ostatnio przesłuchiwał nie spłonął na stosie jedynie dla własnego dobra. Wyjawił inkwizytorowi tajemnicę, którą miał zabrać ze sobą do grobu. Powiedział mu dokładnie, w jaki sposób dostać się do podziemnej kryjówki szerzącego się w Wenecji kultu. Dante czuł, że w jego żyłach powoli zaczyna wrzeć krew. Strzepnął ręką pozbywając się płomienia. Zauważył, że na końcu tunelu widać już światło sączące się ze szpary w drzwiach. Głosy wyśpiewujące pieśń nagle zostały przerwane. Krzyk, który im przeszkodził należeć musiał do jakiejś młodej osoby, zapewne dziewczyny jak mniemał inkwizytor. Wyszarpnął miecz z pochwy przerzuconej przez ramię, dobiegł do końca tunelu. Kopnął w drzwi, wyłamując je z zawiasów. Opadając wzbiły w powietrze chmurę kurzu, który utworzył coś na kształt mgły. Nabrała ona złocistego koloru oświetlona płomieniami świec znajdującymi się w pomieszczeniu. Głosy ucichły, a zamiast krzyku dziewczyny dało się słyszeć tylko ciche szlochanie. Wszyscy, którzy znajdowali się w pomieszczeniu zwrócili swoje głowy w kierunku wejścia, które jeszcze przed chwilą były oddzielone od korytarza drzwiami. Teraz służyły one za coś w rodzaju pomostu, po którym do pomieszczenia wszedł Dante. Na samym początku z mgły wyłoniły się wysokie, czarne buty, potem dało się zauważyć wielki krzyż, kiwający się na łańcuchu na piersi inkwizytora. Jedynymi szczegółami, które wyróżniały ten krzyż spośród innych, noszonych przez niestrudzone sługi Świętego Oficjum były malutkie pentagramy znajdujące się na końcu każdego z ramion, a także punkcie ich przecięcia. Dało się zauważyć płaszcz. Czarny, sięgający kostek, obciążony pasem z metalowych płytek, do którego były poprzyczepiane wszystkie przyrządy i atrybuty potrzebne w tępieniu herezji i nawracaniu na jedyną, słuszną wiarę. Była tam mała książeczka, w okładce wykładanej drogimi kamieniami, w której to zapisane były teksty dające siłę do działania inkwizytorom, a także będące fundamentami ich wiary, którą to dla dobra wszystkich szerzyli. Na pasie podzwaniały również wymyślne instrumenty do wyciągania od podejrzanych o herezję osób obciążających informacji. Jeden z tych przyrządów służył do szarpania języka, jednak pozostawiając go w formie niezbędnej do prowadzenia rozmowy. Były szczypce to łamania palców i wyrywania skóry kawałek po kawałku. Jednak były to środki ostateczne, ponieważ inkwizytorzy byli darzeni powszechnym szacunkiem wśród ludzi niezachwianej wiary, a nieopanowaną nienawiścią, której dorównywał tylko strach przed nimi wśród wszystkich, którzy mieli na sumieniu jakieś praktyki sprzeczne z wiarą Kościoła. Dodatkowo, każdy z braci służących Świętemu Oficjum miał przywieszoną do pasa kuszę, która przydawała się, gdy strach dodawał ich przeciwnikom sił do ucieczki. Gdy poły płaszcza nieco się rozchyliły dało się pod nimi dostrzec parę pistoletów, kołyszących się w rytm chodu Dantego, a także mały woreczek z prochem i kulami oraz kołczan wypchany bełtami. Wszystkie te przedmioty wywarły na siedzących w pomieszczeniu osobach tak duże wrażenie, że aż zaniemówili. Wyłoniła się również ręka w czarnej, nabijanej srebrnymi ćwiekami rękawicy dzierżąca półtora-ręczny miecz, po którego klindze biegały odblaski ognia, układając się w dziwne wzory. Dopiero teraz, z cienia, który ponownie zaległ w pomieszczeniu, gdy kurz wzbity w powietrze wyważeniem drzwi osiadł z powrotem na ziemi wyłoniło się dopełnienie całego tego dziwnego stroju. Kapelusz, z szerokim rondem, równie czarny jak cała reszta stroju inkwizytora, ze znakiem Świętej Inkwizycji, literą I, pośrodku której widniała czaszka z krzyżem wyciętym na czole. Zasłaniał on twarz Dantego, który wyszedł na środek pomieszczenia, postanawiając przemówić do zgromadzonych. W sali dotąd cichej dał się słyszeć spokojny, miarowy głos: -Za praktyki heretyckie, sprzeniewierzenie się Kościołowi, Bogu, który wszystkich nas kocha i chce dla nas jak najlepiej, skazuję wszystkich tu obecnych na sąd. Ale nie samosąd, jaki wykonuje hołota na złodziejach. Zostanie wobec was wszczęty sprawiedliwy proces, w którym to zostaniecie osądzeni, oskarżeni i zostanie wydany na was wyrok. A potem wszyscy zostaniecie odprowadzeni na stos, gdzie spłoniecie w oczyszczającym ogniu łącząc się z Bogiem, z którym to zostaniecie pojednani. Gdyby jednak ktoś z was uznał, że jest to zbyt mało łaskawe, oraz śmiał wierzyć, że ten, do którego zanosicie tutaj prośby was ochroni, zginie zaraz, bo sługa Jedynego nie może znosić takich obelg rzucanych w jego obecności. Skończył i dopiero teraz uniósł głowę. W sali dał się słyszeć cichy pomruk. Zawsze tak było. Odkąd Dante sięgał pamięcią nikt nie przechodził obok niego obojętnie, każdy jeszcze raz odwracał się chcąc sprawdzić, czy to, co przed chwilą zobaczył tak naprawdę może być prawdziwe. A to dlatego, że jego twarz była naznaczona blizną. Ale nie małą, nieszpecącą ryską, wąską kreseczką pozostającą po rozcięciu jakimś ostrym narzędziem. Pod skosem, znad lewego oka, poprzez nos, aż do kącika wargi widniała szeroka pręga, wypalona rozgrzanym do czerwoności prętem. Była to pamiątka po pierwszym spotkaniu ze Świętym Oficjum. O tak, Dante pamiętał ten dzień. W zamian za życie został naznaczony gorącym żelazem i wcielony w szeregi Inkwizycji na rozkaz samego papieża. Nikt tak naprawdę nie wiedział czemu to akurat jego spotkała tak wielka łaska, ale wiedział, że musi spłacić ten dług. I robił to. Było już wiele podobnych temu pomieszczeń, centrów kultów czczących jakieś bożki. Wielu już ludzi zostało za sprawą Dantego pojednanych z Bogiem, wielu zostało oczyszczonych na stosach. Jednak jemu to nie wystarczało, wiedział, że w tępieniu herezji nie ma przerw na odpoczynek. I dawał temu najlepsze świadectwo stojąc tam, z mieczem i Słowem Pana w ręku, gotów nawracać. Jednak heretycy jak zwykle byli zbyt lekkomyślni. Kilka postaci wyszło spośród tłumu. Dante zrozumiał, że są oni czymś na kształt straży. Ubrani w długie, białe szaty kroczyli ku niemu. Nagle, jeden za drugim zaczęli je z siebie zdzierać. Zobaczył ich nagie torsy, opinające się na nich pasy ćwiekowane żelaznymi kolcami. Zobaczył, jak każdy w tym samym momencie przystaje, sięga po broń. A z tyłu, zza nich, dało się dostrzec jakąś inną postać również wyróżniającą się z otaczającego tłumu. Kapłan, pomyślał Dante i nie zważając na osiłków, na ich ruchy począł rozglądać się za ofiarą. Instynktownie wiedział, że gdzieś tam musi być. I w końcu zobaczył. To jej krzyk usłyszał idąc tu. Dostrzegł ją dzięki temu, że tłumek zaczął się rozchodzić pod ściany i robić miejsce do walki, która za chwilę musiała tu się rozpętać. Zobaczył, że dziewczyna przykuta jest do czegoś na kształt ołtarzu. Widział, że z każdego jego rogów, do którego były przykute jej ręce i nogi spływa krew, cieknąca z rozciętych żył. Zauważył, że krew nie skapuje na podłogę, ale ulatnia się, tworząc czerwony obłok wysoko, tuż pod sufitem pomieszczenia. Obłok rozdzielił się na pięć części. Każda pomknęła w kierunku jednego ze strażników osiadając na jego rękach. Teraz wyglądali tak, jakby zanurzyli ręce po łokcie w naczyniu pełnym krwi. Zatrzymali się, wyczekując na ruch przeciwnika. A więc dobrze pomyślał Dante, chcecie walki, będziecie ją mieć. Ponownie odezwał się do zgromadzonych: -A więc widzę, że niektórzy z was odrzucają miłość Jedynego. Niech tak będzie. Mimo tego, że od najbliższego z przeciwników dzieliło go około dziesięciu stóp pokonał je jednym skokiem. Związał swoją klingę z klingą przeciwnika, który zaskoczony tym nagłym atakiem nie zdążył przyjąć odpowiedniej postawy obronnej. Dante pchnął mieczem w przód, a siła i nagłość ataku zwaliły strażnika z nóg. Inkwizytor odwrócił się błyskawicznie, odruchowo wyrzucił miecz w górę, chroniąc się przed cięciem. Usłyszał metaliczne szczęknięcie. Wiedział, że zazwyczaj to wystarcza żeby powstrzymać cios. Mylił się. Mimo tego, że cięcie go nie dosięgło, zablokowane jego klingą, to jednak było na tyle silne by odrzucić go do tyłu. Uderzył o ścianę, osunął się na ziemię. Zza ołtarza dosłyszał śmiech. -A więc, jak sam się już przekonałeś, siła mego boga jest o wiele większa niż twoja. A teraz za swoją nierozwagę poniesiesz karę. Zabijcie go! Dante nadal nie mogąc podnieść się z ziemi szybko wyszeptał kilka słów. Biegnące na niego postacie z zakrwawionymi rękami zdały się zastygnąć w bezruchu. Inkwizytor w końcu wstał, splunął. Po czym odwrócił się do kapłana. -Owszem, moja siła może i jest mniejsza niż twojego boga. Ale zapomniałeś o Tym, którego Słowo dane mi jest przekazywać. On nie zapomina o swoich sługach. Nie zważając na to, że starzec przestał się śmiać, a powoli zaczął odsuwać się pod ścianę wraz z resztą ludzi, którzy uczestniczyli w kulcie, machnął ręką, zdejmując ze strażników urok. Zaczęli znowu schodzić się razem, jakby wiedząc, że w pojedynkę nie dadzą rady inkwizytorowi. Nawet ten, który pierwszy został przez niego powalony na ziemię wstał i dołączył do grupy. Dante stanął twarzą do nich, po czym uniósł miecz. -Aniele Śmierci, który karzesz tych, którzy przeciwstawili się naszemu Panu, daj mi moc niszczyć tych, którzy śmieli się sprzeniewierzyć Jego Słowu. Nagle klinga miecza, który trzymał w dłoni rozjarzyła się ogniem. To już nie był zimny, błyszczący metal. To był ogień, którym podpala się stosy, który zabija, ale zarazem oczyszcza. Klinga wyglądała, jakby cała się rozpłynęła jakby teraz była płynną lawą trzymaną na miejscu jakąś nadprzyrodzoną siłą. Strażnicy, którzy przedtem zbici w grupę pewni byli swojej siły teraz wydawali się przestraszeni. Postąpił ku nim kilka kroków. Zmrożeni strachem nie poruszyli się ani o cal. Inkwizytor uderzył z potężnego zamachu. Płonąca klinga w akompaniamencie furkotu płomieni wcięła się w ciała heretyków. Do uszu Dantego dobiegł makabryczny wrzask. Popatrzył pod nogi, zauważył, że dwóch ze strażników tarza się na podłodze. Jeden próbował wstać, ale nie wychodziło mu to, gdyż został pozbawiony rąk, drugi, który ucierpiał mniej, ponieważ stracił tylko jedną starał się podnieść na tej, która mu została. Dostał cięcie przez twarz, potem klinga przeszła wzdłuż kręgosłupa. Impet uderzenia poderwał go z ziemi i rzucił na ścianę. Tego, który się czołgał inkwizytor przygwoździł do ziemi. Osiłek zawył potępieńczo i umarł. Reszta starała się wycofać, lecz nagle przez drzwi wpadli kolejni ludzie Świętego Oficjum. Co prawda nie inkwizytorzy, lecz pomagający im Bracia Walczący. Celując z kusz do strażników i kapłana, oraz wszystkich, którzy byli tam zgromadzeni zapędzili ich w jeden kąt pomieszczenia, po czym jeden z Braci, ich przełożony, zwrócił się do Dantego. -Mam nadzieję, że jesteś zadowolony z wykonania rozkazów bracie? Daliśmy Ci tyle czasu, o ile nas prosiłeś. Mam nadzieję, że nie miałeś kłopotów schodząc tu w pojedynkę? Inkwizytor nie uznał za słuszne potwierdzać, a i kapitan, widząc zwłoki na podłodze nie oczekiwał odpowiedzi. Dante przejechał ręką po klindze. O dziwo, płomienie zamiast oparzyć mu palce posłusznie wygasły przywracając klingę do pierwotnego stanu zimnego, trwałego metalu. Po chwili, inkwizytor zdecydował się odezwać. -Zakujcie wszystkich i wyprowadźcie ich na górę. Dziewczyną zajmę się sam. – skinął na jednego z najbliżej stojących Braci. – Podaj mi płaszcz, proszę. Podano mu płaszcz, o który prosił, po czym szybko wyprowadzono wszystkich na górę. Gdy inkwizytor został sam na sam z przykutą do ołtarza dziewczyną, przemówił. -Przykro mi, że musiałaś wziąć w tym udział. Naprawdę, wolałbym tego uniknąć. Ale niestety, stało się... – urwał, widząc, że dziewczyna chce się uwolnić. Podszedł do niej, rozciął więzy. Pomógł jej usiąść, owinął płaszczem i wziął na ręce. Zaczął się wspinać po schodach. Dziewczyna w końcu zdecydowała się przemówić. -Dziękuję Ci panie... Nie zapomnę Ci tego... Dziękuję za ocalenie. – po czym mocniej przytuliła głowę do jego piersi. Dante pomyślał, że jest naprawdę młoda i ładna. Szkoda będzie, gdy ziemski żywot tej cudnej istoty zostanie za kilka dni przerwany. Jednak nie ma innej możliwości, zganił samego siebie w myślach. Nie można pozwolić, by ktoś skażony przez heretyków żył w spokoju na ziemi. Nikt. Dlatego też ta dziewczyna musi spłonąć. Nie ma innej możliwości. Po chwili ciszy przerywanej tylko stukotem jego butów na schodach postanowił się odezwać. -Przecież wiesz, że każdy, kto potrzebuje pomocy otrzyma ją. Takie jest zadanie sług Pana na ziemi. Nie masz za co dziękować, bo przecież nie dziękuje się za zbawienie. To nasz obowiązek. Dziewczyna rozszlochała mu się w ramię. Nie wiedział, czy jest to spowodowane szczęściem, czy też obawą przed stosem. Postanowił już niczego więcej nie mówić. W końcu, gdy wyszli na powierzchnię, czekało tam na nich dwóch Braci. Dante oddał jednemu z nich dziewczynę, drugi już wyciągał kajdany, lecz inkwizytor dał mu znać, żeby tego nie robił. Na szczęście wykonał ten gest na tyle spokojnie i potajemnie, że niczego nie zauważyła. Skinął na niego, odczekał aż Brat do niego podejdzie. Potem wydał mu instrukcje. -Ona nie będzie miała procesu. Niczego nie wie, miała być ofiarą. A nie chcę budzić w niej wspomnień o tym wydarzeniu. Macie zaprowadzić ją do kwater, umieścić ją w moich pokojach, ja i tak nie będę z nich korzystał do czasu ustawienia stosów, za dużo mam tutaj do zrobienia. Macie spełniać wszystkie jej potrzeby, a przede wszystkim ubierzcie ją w coś porządnego... – spojrzał ostatni raz przez ramię na dziewczynę, której wdzięki ukrywał szary płaszcz Braci Walczących. – Ostatnie chwile przed śmiercią ma spędzić przyjemnie. A teraz już idźcie. I odwrócił się plecami do odchodzących w jedną z alejek Braćmi i ocaloną dziewczyną. Ocaloną, ale skazaną na śmierć. Dante pomyślał, że to swoista niedorzeczność. Jednak szybko wyzbył się tej myśli. Wiedząc, że już jest sam, splunął, po czym jakby chcąc samego siebie pocieszyć rzekł. -Im mniej człowiek myśli, tym mniej ma potem na sumieniu. A rozkazy trzeba wykonać. Podobnie jak trzeba sprostać wyzwaniom. I poddać się przeznaczeniu. – odwrócił się, szybkim krokiem ruszył w jedną z wielu uliczek Wenecji. – Nienawidzę tego miasta. Rozpusta, która szerzy się na jego ulicach swą wielkością dorównuje jedynie jego sławie... Zamilkł na chwilę, po czym znowu zamruczał pod nosem. -Ale właśnie przez to Święte Oficjum ma tutaj najwięcej roboty...