Wersja Archiwalna

Czas, który nie nastał - cz. 4

Czas, który nie nastał

Esterka nie mogła wysiedzieć w miejscu. Noc już była późna, a ona nie mogła spać, tak bardzo darło się podmienione dziecko. Co chwila chodziła do niego i sprawdzała czy nic mu nie trzeba, lecz po tym odmieńcu niewiele było widać, nie potrafiła odgadnąć jego potrzeb tak dobrze, jak własnej córki. Zastanawiała się co powie Siegmundowi rano, gdy wróci ze straży. Nie mogła przecież pokazać mu odmieńca, a jednocześnie ukryć go było niesłychanie trudno, nie mieli wielkiego domu z komnatami, poza tym dziecko było ich oczkiem w głowie. Niemożliwe, żeby mąż nie zwrócił uwagi i nie spytał o dziecko kiedy wróci. Postanowiła zadziałać natychmiast. Złapała koszyk, przełożyła doń dziecko i pobiegła do znajomej znachorki na końcu wsi. Zapukała i weszła bez pytania. Wewnątrz jednak nikogo nie było, chata stała pusta. Przerażona dziewczyna postawiła kosz z odmieńcem na ziemi i wybiegła w noc szukać gospodyni.

Noc była ciemna, na niebie błyszczały się podświetlone kwartą księżyca blade, niskie chmury. Co chwila jakiś cień przelatywał na tle światła, kołował i zawracał. Esterka trzęsąc się ze strachu zanurzyła się w niewysokich zaroślach otaczających podmokłą łąkę na skraju lasu. Na każdy szelest reagowała gwałtownie, zatrzymywała się, by popatrzeć i ponasłuchiwać, lecz niczego nie odkryła, mimo widzenia w nocy. "To na pewno nocne zwierzęta, to muszą być one", tłumaczyła sobie. Jednak cień latający po niebie nie dawał jej spokoju, stale ją przerażał, a raczej nie sam cień, ani istota go nosząca, lecz pewnego rodzaju pokrewieństwo, jakie dziewczyna z nim poczuła. Cień był istotą nocy, z niewiadomych przyczyn nie czuła przed nim lęku, cały strach był wynikiem siły działania umysłu, który wmawiał jej, czego powinna się obawiać, a czego nie. Jednak wewnętrznie nie czuła przerażenia przed tym cieniem. I to ją przeraziło, sama nie wiedziała czemu. Opuściła zarośla i weszła w trzciny i oczerety, porastające bagnistą połać przeciętą gdzie niegdzie samotnym drzewem z kępą traw i turzyc, a czasem również powoju czy kociego oka, znajomych jej ziół. Gdy zanurzyła się dalej w ten rzadki teren, ni to łąkę, ni bagno, ni las, nagle do jej uszu dotarł śpiew. Była to smutna, ponura melodia, jakiej dotychczas nie znała z ludzkich osad. Jednak coś tu nie pasowało. Ta melodia nie była całkiem obca, nie była zupełnie nowa. Gdzieś na skraju świadomości pojawiła się myśl, że ta piosenka jest czymś szczególnym, bardzo dobrze znanym. To nie była zwykła piosenka. To brzmiało jak lament.

I wtedy przed oczami Esterki stanęły obrazy z dzieciństwa. Kołyska z łyka i trawy, strumień, pikujące zimorodki, pliszki przeglądające się w kałużach na brzegu. I te kobiety. Wszystkie szare, o czarnych włosach i oczach, siedzące na brzegu, chude i brudne, piorące za pomocą chwytanych długimi połamanymi pazurami kijanek swoje brudne koszule, które nigdy nie dały się wyprać, swoje chusty, które również pozostawały brudne pomimo długiego prania, a także pieluchy zmarłych z wycieńczenia dzieci, które leżały obok i już nie krzyczały. Pieluchy odmieńców. Tak. To był ten sam lament. Lament, jaki wydaje kobieta, która straciła dziecko. Dziecko-odmieńca. To dlatego mówiono na nie "płaczki", choć częściej wołali na nie "mamuna". Niewielu je widziało, lecz każdy wiedział jak wyglądają. Każdy wiedział, do czego są zdolne. I każdy wiedział o drzemiących w nich mocach, których mogą użyczyć tylko wybranym.

Esterka podeszła bliżej, w stronę strumienia, lecz nagle poczuła na ramieniu zimne twarde palce. Serce zamarło na moment i dziewczyna zrobiła szybki, niekontrolowany wydech, jaki zwyczajowo zabezpieczał przed wrogimi siłami, jednak nie musiała się obawiać. Za nią stała wiedźma, którą dobrze znała. Nabrała powietrza i czekała. - Witaj córko. Poznajesz? Poznajesz ten śpiew? Znasz go dobrze, wszystkie go znamy. Każda z nas jest dzieckiem natury, dzieckiem ludzi i nie-ludzi zarazem. Tak, też jesteś taka, chociaż o tym nie wiesz. Twoja moc jest słaba, to moja wina. Podobnie jak ty, nie chciałam oddać córki na wychowanie. Im, im na wychowanie. Boś ty jest moja córa, trzecia w kolei, dokładnie jak tamta, ty masz moc, o której nawet może nie wiesz. - A-ale jak to?... co?... - Nie wiesz? Ależ wiesz doskonale. Każda z nas to wie. Córka musi iść na wychowanie. Czas nie ma znaczenia. Żadnego. Możesz ją oddać teraz, by nabrała mocy, a wtedy będzie zdrowa, mocna, będzie zdolna do rzeczy wielkich. Możesz ją oddać potem, ale wtedy może chorować, stale być głodna, jak wąpierz, pożądać ciepła, jadła i mocy, zwłaszcza mocy. A możesz jej nigdy nie oddać, a wtedy pożyje długo, może nawet bardzo długo, ale stale będzie głodna, żądna krwi, jadła, napitku, ale mocy najbardziej. Aż w końcu umrze. Ale każda moc, jaką napotka, będzie silniejsza niż ona, będzie ją przyciągać jak ćmę do świecy, moc będzie jej rozkazywać, zamiast być odwrotnie. Moc będzie nią władać jak niewolną, moc będzie jej rozkazywać, karmić i poić, ale każda dawka mocy będzie zbyt mała i słaba. Bo córka nie będzie zdolna do czerpania mocy i posługiwania się nią, nie będzie nauczona, nie będzie wyszkolona. Można to zrobić tylko w jeden sposób. Przez oddanie jej na wychowanie. Do nich. - Do nich? - Tak. To dlatego giną odmieńce. Nie mają mocy, nie mogą żyć. Tylko ludzka córka natury ma tyle mocy, by przeżyć u płaczek. Bo one nie karmią dzieci jadłem, karmią je tylko mocą. Niczym więcej. Ale dziecko żyje, bo zaczyna z mocy korzystać, moc utrzymuje je przy życiu kiedy już nauczy się ją kontrolować. Z tobą było tak samo, ale odebrałam im ciebie i jesteś słabsza niż inne. Bo jest nas dużo. To musisz wiedzieć. Dzieci natury jest więcej, niż to ludziom we wsi się wydaje. - Ja? Ja też jestem taka? To dlatego to wszystko. - Tak. To dlatego. I twoja córka też taka będzie, ale jak chcesz by była silniejsza, zostaw ją. Odmieńca zachowaj i dbaj o niego, to jedyna gwarancja, że córka przeżyje. Odmieniec potrzebuje jadła jak każde zwykłe dziecko. To dlatego mamuny podmieniają je, żeby przeżyło. Bo same nie mogą go karmić czymś, czego nie mają. Musisz go wykarmić i oddać zdrowego, wtedy zwrócą ci córkę, może w nienajlepszym stanie, ale żywą i zdrową. I silną. A teraz chodź ze mną.

Obie poszły przez sitowie, przez bagno, unikając jego zdradzieckich pułapek jak na prostej drodze. Przeszły przez wał ziemny odgradzający moczary od czystych wód strumienia i ujrzały obrazek. Nad strumieniem siedziały płaczki, piorąc koszule i pieluchy. Niektóre z nich były nagie i tańczyły z twarzami skierowanymi do światła kwarty księżyca. Pozostałe siedziały na brzegu mocząc bose stopy w zimnej wodzie, kijanki w ich szponach pękały tworząc obfitą pianę, którą pokrywały odzież i pieluchy kilkorga dzieci leżących w kołyskach z trawy i wodorostów stojących nieopodal. Żadna z kobiet nie zwróciła na nie uwagi, nie było potrzeby. Z wyjątkiem tej jednej. Kobieta odrzuciła chustę na plecy. Czarne jak u kruka włosy opadły jej na chudy kark i plecy, a ciemne oczy wlepiła w Esterkę. - Chcesz? Chcesz ją z powrotem? Już teraz? Ona nie gotowa. Chcesz już ją zabrać i oddać moje dziecko? Tego chcesz? Esterka długo patrzyła w oczy mamuny, nie ważąc się powiedzieć słowa. Lecz musiała dokonać decyzji i nic tego nie zmieni. - A ty? - kobieta uniosła głowę spoglądając na starszą wiedźmę. - Ty chcesz tego o czym myślę? - Tak - rzuciła stara bez zwłoki. - Ale tylko wtedy, jeżeli ona sama tak zdecyduje. - Zdecyduje? Niby ja? O czym? - zdziwiona Esterka otworzyła szerzej oczy i zaczęła wszystko rozumieć, powoli, stopniowo, ta jedna natrętna myśl wdzierała się do jej świadomości. - Dobrze myślisz - odparła płaczka. - Chcemy ciebie, nie byłaś z nami dostatecznie długo i jak chcesz mocy, musisz z nami zostać jeszcze. Wtedy nie był dobry czas, bardzo niedobry, ale musisz go dopełnić. Poza tym czas nie ma najmniejszego znaczenia. Chcesz być taka jak inne, zostań. - Nie - rzekła Esterka twardo i mocno. - Nie chcę jej jeszcze. To, czego chcę, to dopełnić szkolenie. Przyjdę o najbliższej pełni, dzieckiem się nie przejmuj, będzie w dobrych rękach, przyjdę sama i zostanę tak długo, jak długo będzie trzeba. A moja córka ma być bezpieczna, w innym przypadku zabiorę ją. - Nie możesz, jej czas jeszcze nie nastał. Nie wolno ci, musisz najpierw sama przez to przejść. Wypełnić własny czas - rzekła kobieta. - Zgoda, przyjdę i ukończę mój czas, który nie ma znaczenia, a wasze dziecko zostawię z nią - rzuciła, wskazując oczami znachorkę. - Ale jeszcze dziś chcę zobaczyć moje dziecko. Potem odejdę, a kiedy wrócę, będę gotowa.


autor: rrico (rrico@gildiarpg.pl)